„Kto porwał Daisy Mason?”, Cara Hunter [recenzja]

kto-porwal-daisy-mason-b-iext53036679.jpg

Autor: Cara Hunter

Tytuł: Kto porwał Daisy Mason?

Tytuł oryginalny: Close to Home

Wydawnictwo: Filia

Tłumaczenie: Joanna Grabarek

Liczba stron: 400


Kto porwał Daisy Mason? to książka, która na polskim rynku miała swoją premierę w październiku. Właściwie z miejsca zapragnęłam się z nią zapoznać. Fakt, musiała trochę poczekać na swoją kolej, ale to typowa sytuacja w przypadku nałogowego książkoholika 🙂 Jasne jednak było, że prędzej czy później ją przeczytam i powiem Wam, że liczyłam na kawał naprawdę dobrej literatury, zwłaszcza że opinie innych czytelników sugerowały, że to jeden z lepszych thrillerów psychologicznych. Powieść Cary Hunter pod względem fabuły dobrze wpisuje się w popularną w ostatnim czasie literaturę. Zaginione dziecko to częsty i bardzo nośny motyw współczesnych thrillerów. Lubimy taką tematykę i chętnie po nią sięgamy. Nic więc dziwnego, że coraz więcej pisarzy wychodzi naprzeciw naszym oczekiwaniom. W ostatnim czasie sporo czytałam książek, których fabuła również koncentrowała się wokół poszukiwań dziewczynki, która niespodziewanie zniknęła. Za pierwszy z brzegu przykład niech posłużą powieści Jak mogłaś Heidi Perks oraz Rok we mgle Michelle Richmond. One jednak nie umywają się do tego, co oferuje nam Cara Hunter w Kto porwał Daisy Mason?. Ale o tym za chwilę. Najpierw powiedzmy dwa słowa o fabule.

Ośmioletnia Daisy Mason znika z domu w czasie sąsiedzkiej zabawy na przedmieściach Oxfordu. Policja bezskutecznie poszukuje kogoś, kto widziałby cokolwiek z całego zajścia. Czy obca osoba byłaby w stanie porwać dziewczynkę, nie zostawiając po sobie żadnego śladu?

Gdy do akcji wkracza detektyw Adam Fawley, jego podejrzenia w pierwszej kolejności kierują się w stronę rodziny porwanej dziewczynki. Rodzice Daisy ewidentnie ukrywają jakąś tajemnicę, a jej cichy i wycofany braciszek zdaje się wiedzieć coś, o czym nie chce jednak mówić. Fawley wie, że przy większości zaginięć sprawcą jest ktoś dobrze znany ofierze. Z każdą kolejną godziną szanse na znalezienie Daisy żywej maleją. Czy detektywowi uda się przebić przez gąszcz rodzinnych kłamstw i odnaleźć dziewczynkę, zanim będzie za późno? A może tym razem statystyka się myli?

Wspomniałam na początku, że powieść Hunter to przykład dobrej literatury z dreszczykiem. To prawda, chociaż autorce nie udało się ustrzec drobnych błędów i powielania schematów. Najczęstszą wadą książek aspirujących do miana thrillera są: kompletny brak akcji, mozolne tempo i przewidywalność fabuły. Można by pomyśleć, że to ostatnie to najpoważniejszy grzech, ale to nieprawda. Wystarczy przypomnieć sobie przewidywalne do bólu Za zamkniętymi drzwiami, które po dziś dzień uważam za jeden z najlepszych thrillerów, jakie KIEDYKOLWIEK miałam okazję czytać. A w swoim życiu thrillerów przeczytałam niemało 😉 Co zatem jest kluczem do sukcesu? Myślę, że to suma kilku czynników, z których najważniejsze są: napięcie, intrygująca narracja oraz zaskakujące zwroty akcji. Cara Hunter dorzuca nam coś jeszcze – zakończenie, którego nie sposób przewidzieć.  Kiedy poszczególne elementy układanki wreszcie zaczynają tworzyć sensowną całość, docieramy do epilogu, który wywraca wszystko do góry nogami. Nie będę ukrywać, że epilog wywołał u mnie mieszane uczucia – z jednej strony cieszę się, że autorka wprowadziła element zaskoczenia, w przeciwnym razie książkę musiałabym uznać za przewidywalną, ale z drugiej… hm… nie jestem do końca usatysfakcjonowana rozwojem wypadków.

47395216_330048820910110_1540983228708421632_n

Niewątpliwym plusem tej powieści prócz licznych sekretów rodziny Masonów, które co i raz wychodzą na światło dzienne, jest jej narracja i nie mam tu na myśli pierwszoosobowej opowieści z perspektywy Adama Fawleya, a raczej wszystkie dodatkowe elementy, których próżno szukać w innych thrillerach, czyli: tweety, posty z Facebooka, komentarze użytkowników, zapisy przesłuchań. Lubię takie nowatorskie rozwiązania, które choć w minimalnym stopniu pozwalają nam uciec od rutyny i schematyzmu, które sprawiają, że książka w jakiś sposób wyróżnia się na tle innych podobnych tytułów. Doceniam również liczne retrospekcje przybliżające nam wydarzenia sprzed zniknięcia Daisy.

Tym, co nieco mnie zawiodło w tej historii, jest postać głównej bohaterki, czyli zaginionej ośmiolatki. Daisy nie jest słodziutką dziewczyneczką, której powinniśmy wyłącznie współczuć. Oczywiście jest małym dzieckiem, ale jak na swój wiek bardzo świadomym i rozwiniętym. Daisy wie, jak zranić drugiego człowieka, wie, co powiedzieć, by komuś zrobiło się przykro. O wiele większą sympatią darzyłam jej starszego brata. I to wcale nie dlatego, że – tak jak on – uwielbiam piłkę i kibicuję londyńskiej Chelsea! 🙂

Kto porwał Daisy Mason? to bardzo solidny thriller, który może i powiela popularne schematy fabularne, ale zdecydowanie wyróżnia się na tle innych dreszczowców. Książkę czyta się szybko, przyjemnie i z rosnącym zainteresowaniem. Akcja co prawda nie pędzi na łeb, na szyję, ale Cara Hunter bez wątpienia wie, jak zaskoczyć czytelnika i sprawić, by chciał sięgnąć po kolejne jej powieści. Polecam i czekam na więcej!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Filia Mroczna Strona.

filia-mroczna-strona-logo

3 myśli na temat “„Kto porwał Daisy Mason?”, Cara Hunter [recenzja]

Dodaj komentarz