Autor: Elisabeth Herrmann
Tytuł: Opiekunka do dzieci
Tytuł oryginalny: Das Kindermädchen
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Bartosz Nowacki
Liczba stron: 544
——–
Do niedawna nazwisko Elisabeth Herrmann większości polskich czytelników było zupełnie obce. Anonimowa autorka, o której nikt nie słyszał. To się jednak zmieniło w kwietniu 2016 roku po publikacji polskiego wydania Wioski morderców – bardzo solidnego thrillera. Po literaturę niemiecką nie sięgam zbyt często, z reguły w kręgu moich zainteresowań znajdują się przede wszystkim książki anglojęzyczne. Gdy jednak chodzi o powieść Elisabeth Herrmann albo Charlotte Link, to ani chwili się nie waham. Nauczyłam się, że ich książki są dobre. Ale czy zawsze?
Wszystko wskazuje na to, że adwokat Joachim Vernau odniesie życiowy sukces i zrobi wspaniałą karierę. Ma poślubić Sigrun Zernikow, a tym samym nie tylko wejść do berlińskich wyższych sfer, lecz także zostać partnerem w renomowanej kancelarii adwokackiej ojca Sigrun, Utza. Podczas planowanego przyjęcia zaręczynowego ma zostać wprowadzony do rodziny. Kiedy jednak niespodziewanie pojawia się Ukrainka, która prosi go o zdobycie podpisu von Zernikowa na spisanym cyrylicą dokumencie, na fasadzie uczciwości nobliwej rodziny pojawia się pierwsza rysa. Utz ma bowiem swoim podpisem poświadczyć, że jego rodzina podczas drugiej wojny światowej zatrudniała jako opiekunkę do dziecka pochodzącą ze Wschodu robotnicę przymusową, dzięki czemu ta mogłaby teraz otrzymać odszkodowanie. Utz wszystkiemu zaprzecza, drze na strzępy i wyrzuca dokument. Zdarzenie to szybko zostałoby zapomniane, jednak ciało Ukrainki niedługo później zostaje wydobyte z Landwehrkanal. Chociaż Vernau przeczuwa, że w ten sposób naraża swoją świetlaną przyszłość w rodzinie, zaczyna zadawać niewygodne pytania. Historia ukraińskiej robotnicy przymusowej wydaje się prawdziwa, a Joachim znajduje jednoznaczne ślady nadzwyczaj lukratywnego handlu dziełami sztuki, które zostały zagrabione przez nazistów w czasie drugiej wojny światowej…
To istny paradoks, że Opiekunkę do dzieci zabrałam na wakacje, myśląc, że będzie idealną lekturą na leniuchowanie na jednej z włoskich plaż. Nie była. Podczas tygodniowego urlopu zdążyłam przebrnąć przez zaledwie 300 stron, co dawało mi nieco ponad połowę tej dość obszernej powieści. Prawdę mówiąc, z ogromną i niekłamaną ulgą odetchnęłam, gdy wreszcie dobrnęłam do ostatniej kropki. Z mozołem pokonując kolejne strony, miałam wrażenie, że historia opowiadana przez Joachima Vernaua nigdy się nie skończy. Dwa poprzednie, a chronologicznie późniejsze, thrillery niemieckiej autorki – osnute wokół losów Saneli Beary, niemieckiej policjantki o chorwackich korzeniach, wywarły na mnie bardzo dobre wrażenie, tworząc w mojej głowie stereotyp, że Elisabeth Herrmann jest po prostu znakomitą pisarką potrafiącą tworzyć książki, od których nie sposób się oderwać. Jej Wioska morderców okazała się niezwykle klimatycznym thrillerem, który do ostatnich stron trzymał w napięciu, a Śnieżny wędrowiec, choć moim zdaniem znacznie słabszy od pierwszego tomu cyklu, to wciąż był solidną pozycją dla fanów gatunku. Tu jednak czegoś zdecydowanie zabrakło.
Sięgając po Opiekunkę do dzieci, doskonale wiedziałam, że wśród jej bohaterów nie znajdę Saneli, do której zdążyłam się już przyzwyczaić i którą zdołałam mimo wszystko polubić. Ta powieść wbrew moim oczekiwaniom okazała się lekturą ciężkostrawną i uciążliwą w odbiorze. Mozolnie rozkręcająca się akcja, przeładowanie polityką i przykrymi wspomnieniami wyzysku w czasie drugiej wojny światowej oraz bohaterowie, z którymi trudno się zżyć – tym Herrmann bardzo mnie zmęczyła. Brak nieprzewidzianych zdarzeń i napięcia niepozwalającego ani na chwilę porzucić czytania sprawiały, że co i raz traciłam koncentrację, odpływałam myślami w siną dal, nie mogąc wczuć się w relację z prywatnej krucjaty Joachima Vernaua. Nie czułam tej książki. Historia opowiedziana przez Herrmann, choć wstrząsająca i prawdziwa, nie zyskała mojego uznania. I zupełnie nie chodzi o to, że to thriller polityczny z wojną w tle, czyli gatunek, po który nie sięgam zbyt często. Chodzi o to, że tu po prostu wiało nudą, a przecież Opiekunka do dzieci liczy sobie blisko 550 stron!
Na plus zdecydowanie zasługuje okładka. Muszę przyznać, że Wioska morderców wpadła mi w oko właśnie z powodu okładki, która z miejsca mnie urzekła. Dopiero potem przeczytałam opis i zaczęłam przeczuwać, że to może być coś naprawdę dobrego. I rzeczywiście było. Okładka drugiej na polskim rynku książki Elisabeth Herrmann była jeszcze ładniejsza. Opiekunka do dzieci również prezentuje się doskonale. Połączenie szarości z czerwienią, wpadające w oko zdjęcie – niby nic wielkiego, a jednak nie każdemu udaje się stworzyć okładkę, która będzie przykuwać uwagę.
Nie mam wątpliwości, że w przyszłości jeszcze nie raz sięgnę po thrillery Elisabeth Herrmann. Wątpię jednak, bym po raz kolejny dała szansę Joachimowi Vernauowi, który tak okrutnie umęczył mnie swą opowieścią w Opiekunce do dzieci, że z przyjemnością i ulgą odłożyłam tę książkę na półkę. Z otwartymi rękoma powitam natomiast kolejny tom przygód Saneli Beary, za którą – czytając Opiekunkę – zdążyłam się już porządnie stęsknić. Elisabeth Herrmann może nie zawsze potrafi zbudować napięcie, ale nie można jej zarzucić, że nie jest dobrą pisarką. I choć jak zapewne każdy pisarz ma wzloty i upadki, to jednak jej proza bez wątpienia zasługuje na uwagę. Jeśli jeszcze nie znacie pisarstwa niemieckiej autorki, to gorąco Was zachęcam do lektury jej powieści, tylko może nie zaczynajcie od Opiekunki do dzieci. Możecie się rozczarować.
Moja ocena: 5/10
Źródło okładki: http://www.proszynski.pl/