Kuzgun | recenzja serialu

Rok produkcji: 2019

Ocena IMDb: 7,9/10

Gatunek: sensacja, kryminał, dramat, romans

Liczba odcinków: tureckie: 21, polskie: 71

W rolach głównych: Barış Arduç, Burcu Biricik, Hatice Aslan, Caner Şahin, Ahsen Eroğlu, Levent Ülgen


Skończyłam niedawno oglądać serial kryminalno-sensacyjny Kuzgun i bardzo bym chciała wymazać go z pamięci… po to oczywiście, aby móc obejrzeć go po raz kolejny, nie wiedząc: kto, jest kim, kto, kogo zdradzi, kto, kogo zabije albo kto, komu ocali życie. 

Jeśli szukacie serialu, który łączy wątki: sensacyjne, kryminalne, miłosne i dramatyczne, to Kuzgun plasuje się w czołówce najlepszych produkcji i to nie tylko tureckich. Dlaczego? Czytajcie dalej. Zaraz się przekonacie! 🙂

Kuzgun to serial, który obejrzałam z polecenia mojej mamy, która była nim zachwycona. Ale pewnie i tak bym go obejrzała, bo w rolę głównego bohatera wcielił się Barış Arduç, czyli jeden z moich ulubionych aktorów. Pamiętam go jako Ömera z Miłości na wynajem, czarującego projektanta butów. Tu zaś pojawia się w zupełnie innym wydaniu – mrocznym, pałającym żądzą zemsty. Byłam ciekawa, jak sprawdzi się jako bohater tragiczny i cóż… jestem pod ogromnym wrażeniem.

Kuzgun Cebeci, syn policjanta Yusufa, w wieku 8 lat został zabrany od matki i rodzeństwa. Rozdzielony z bliskimi żyjąc na ulicy, doświadczył przemocy, biedy i strachu. Wyparłszy się swojej rodziny, przez lata pielęgnował w sobie nienawiść, złość i żal. Po 20 latach wraca w rodzinne strony, by pomścić śmierć ojca i ukarać każdego, kto przyczynił się do wrobienia wzorowego policjanta w przestępstwo, za które mężczyzna trafił do więzienia. Aby to zrobić, musi wkroczyć w szeregi mafii. Niegdyś delikatny chłopiec dziś jest gotów z zimną krwią poświęcić każdego, kto stanie na jego drodze do zemsty.

Kuzgun jak przystało na serial dramatyczny, gwarantuje widzom naprawdę pokaźną dawkę emocji. Obserwujemy nie tylko sprzeczne uczucia targające młodym, samotnym mężczyzną, którego trawi bezdenny żal do matki o to, że dobrowolnie oddała go w ręce porywaczy. Zrobiła to, aby ratować pozostałą dwójkę dzieci, jednak on nigdy jej tego nie zapomni. Mamy tu także emocje matki, przez 20 lat wierzącej, że jej ukochany Kuzgun żyje i pewnego dnia wróci do nich cały i zdrowy; starszej kobiety, która próbuje odzyskać miłość, przebaczenie i szacunek dorosłego syna. Zrozpaczona pragnie dożyć dnia, gdy Kuzgun choć raz nazwie ją matką zamiast panią Meryem. Widzimy tu również emocje rozdzielonego przez lata rodzeństwaktóre na nowo uczy się bratersko-siostrzanej bliskości. 

Wiele scen wzrusza, a niektóre wręcz rozdzierają serce widza (np. sceny z Kesikiem, scena w płonącym warsztacie albo w gołębniku, scena na dachu, scena z rysunkiem na ścianie albo z watą cukrową), jednak największe emocje czekają nas wtedy, gdy jesteśmy świadkami wyścigu z czasem, którego stawką jest czyjeś życie, np. zakopanego żywcem Kartala, brata Kuzguna, albo porwanej Meryem, w której serce wycelowany jest pistolet, a nawet Rıfata, którego losy potwornie nami wstrząsają, choć jest to postać, której raczej nie lubimy. To serial nie tylko o wspomnianej zemście i poszukiwaniu sprawiedliwości za doznane krzywdy, ale i o miłości, która nie miała prawa się wydarzyć. Dlatego właśnie tak często oglądamy emocje targające zakochaną w Kuzgunie Dilą, jego najlepszą przyjaciółką z dzieciństwa, która po 20 latach nadal nie może się uporać z wyrzutami sumienia w związku z tym, co zrobiła. Dila musi wybierać między miłością do Kuzguna, pragnieniem naprawienia błędu popełnionego przed laty i lojalnością względem własnej rodziny. To postać tragiczna, która została fantastycznie rozpisana, podobnie zresztą jak toczący wewnętrzną walkę Kuzgun, który chcąc pomścić ojca, paradoksalnie sam staje się przestępcą.

Świetną robotę robi też nastrojowa muzyka, która perfekcyjnie oddaje emocje towarzyszące bohaterom. Tureckie seriale słyną z genialnych soundtracków. Za większość najwyżej ocenianych ścieżek dźwiękowych odpowiada Toygar Işıklı, który stworzył też soundtrack do Kuzguna. Trudno opisać to słowami, trzeba tego po prostu posłuchać (np. TUTAJ) i to najlepiej w kontekście konkretnych serialowych wydarzeń. Ja jestem absolutnie oczarowana! 

Kuzgun to wyjątkowo dobry serial, utrzymany na bardzo wysokim poziomie, choć drugi sezon nie dorównuje pierwszemu. Scenariusz obfituje w tajemnice, szokujące odkrycia i nieoczekiwane zwroty akcji. Mamy tu mnóstwo zaplanowanych z zimną krwią porwań, strzelanin i morderstw, ale trzeba przy tym jasno zaznaczyć, że nic nie jest wymuszone. Nie mamy wrażenia, że fabuła została nafaszerowana niepotrzebnymi dramatami, które odbierają jej wiarygodność. Finał pierwszego sezonu w Turcji uznawany jest za jeden z najlepszych, jakie kiedykolwiek nakręcono, a na pewno za jeden z najmocniejszych i najbardziej dramatycznych. W Kuzgunie nie ma ani jednej sceny, którą znudzony chcesz przewinąć do przodu, jak zahipnotyzowany chłoniesz wszystko niczym gąbka. Warto też wspomnieć o elemencie, bez którego nie mogłaby powstać chyba żadna turecka produkcja, bo Turcy z pewnością go kochają 🙂 Retrospekcje oglądamy w każdym serialu, ale dopiero tu doceniłam ich prawdziwą wartość. Bolesne wspomnienia żyjącego na ulicy małego Kuzguna albo przywoływanie scen z czasów dzieciństwa jego i Dili, gdy wszyscy razem, szczęśliwi, zasiadali przy wspólnym grillu, bo ich rodziny zamiast nienawiścią darzyły się sympatią, to bodaj największy atut tego serialu.

TRAILER możecie obejrzeć TUTAJ (krótsza wersja z angielskimi napisami) lub TUTAJ (wersja dłuższa, bardziej rozbudowana i ciekawsza, ale zdradzająca więcej szczegółów fabuły).

Ile liczy odcinków?

Kuzgun składa się z dwóch sezonów: pierwszy liczy 16 odcinków, drugi zaledwie 5. Średnio jeden odcinek oryginalny trwa 2,5 godziny (to norma dla tureckich seriali). Polski widz nie jest przyzwyczajony do tak długich odcinków, więc na potrzeby naszej rodzimej telewizji każdy odcinek dzielony jest na trzy odcinki ok. 45-minutowe. W przypadku „Kuzguna” łącznie mamy 71 polskich odcinków.

Gdzie obejrzeć?

Kuzgun cyklicznie wraca na antenę stacji Dizi. Dziś wieczorem będzie emisja 39. odcinka z 71. Serial koniecznie trzeba oglądać od pierwszego odcinka, więc jeśli macie w swoich telewizorach kanał Dizi, to możecie poczekać do kolejnej emisji. A jeśli nie chcecie czekać albo z klasyczną telewizją Wam nie po drodze, to serial z polskim lektorem można obejrzeć w serwisie Filmbox+. Miesięczna subskrypcja wynosi tylko 14,99 zł, a wielkie emocje gwarantowane (w serwisie znajdziecie też kilka innych wartych obejrzenia seriali, więc z czystym sumieniem polecam). Kolejne odcinki pojawiają się codziennie, po wieczornej emisji na kanale Dizi.

Inną opcją jest oglądanie Kuzguna bezpłatnie na YouTubie. Znajdziecie na YouTubie komplet 21 odcinków w oryginale z angielskimi napisami. Ta opcja jest o tyle dobra, że będziecie świadkami wszystkich cliffhangerów kończących poszczególne odcinki tureckie, które trochę się rozmywają przy podziale na potrzeby polskiego rynku telewizyjnego. Napisy zawierają drobne literówki, ale tłumaczenie – możecie być spokojni – jest poprawne. Tytuł angielski to „The Raven”, czyli „kruk”, bo „Kuzgun” znaczy właśnie „kruk”.

Moja ocena: 10/10

„Powiadomienie”, Agnieszka Maciuła-Ziomek [recenzja]

Autorka: Agnieszka Maciuła-Ziomek

Tytuł: Powiadomienie

Wydawnictwo: Novae Res

Liczba stron: 444


Formułą 1 interesuję się od 2007 roku. Obok piłki nożnej to mój ulubiony sport, który zawsze śledzę z zapartym tchem i szybciej bijącym sercem. Formuła 1, jeśli spojrzeć na nią z boku, wydaje się banalnym sportem – dwudziestu facetów jeździ w kółko, a każdemu z nich przyświeca ten sam cel: być pierwszym, który minie linię mety. Ale gdy zagłębić się w szczegóły, okazuje się, że pozory mogą naprawdę mylić. 

Kiedy po raz pierwszy za sprawą autorki usłyszałam o Powiadomieniu, miałam mieszane uczucia – z jednej strony bardzo się cieszyłam, że na naszym rodzimym rynku pojawiła się powieść obyczajowa, której akcja rozgrywa się w świecie królowej motorsportu. Z drugiej jednak – odczuwałam pewne obawy, czy autorce udało się uniknąć błędów związanych z terminologią i przepisami panującymi w Formule 1, które dla laika mogą być bez znaczenia, a fanowi są w stanie odebrać całą przyjemność płynącą z lektury 😉 A wspominam o tym nieprzypadkowo, bo choć sama nie uważam się za ekspertkę w tym temacie, mimo że śledzę wyścigi od ponad 15 lat, to wciąż mam w pamięci powieść Racer, którą czytałam niemal dokładnie dwa lata temu. Jej autorka, Katy Evans, niestety nie udźwignęła tematu i nie tylko udowodniła, że nie wie, czym rajdy różnią się od wyścigów samochodowych, ale też pokazała swój brak wiedzy, jeśli chodzi o przepisy panujące w F1, i ośmieszyła się, pozwalając głównej bohaterce, zwykłej dziewczynie bez zaplecza w postaci znajomości strategii i doświadczenia, w czasie niedzielnych zmagań na torze wcielać się w rolę inżyniera wyścigowego, będącego w stałym kontakcie z kierowcą, któremu udziela wszelkich wskazówek i poleceń. U Evans wypadło to wszystko dość miernie, a jak to wygląda w książce Agnieszki Maciuły-Ziomek? Czy warto po tę powieść siegnąć? Za chwilę się przekonacie, ale najpierw kilka słów o fabule 🙂

Magda od lat jest zagorzałą fanką wyścigów Formuły 1, a Liam Davidson, wielokrotny mistrz świata, to jej ulubiony zawodnik. Pewnego dnia spełnia się jej największe marzenie – w konkursie zorganizowanym przez Liama wygrywa możliwość spędzenia kilku dni ze swoim idolem. Od pierwszego spotkania, na tle sportowej rywalizacji, los funduje im zaskakujące doświadczenia. Gdy ta przygoda ma dobiec końca, Magda wraz z najlepszym kierowcą świata ulegają poważnemu wypadkowi, po którym czeka ją długa rehabilitacja. Z czasem odzyskuje zdrowie, a gdy jej życie wreszcie obiera właściwy kierunek, wydarzenia znów zmieniają tor i zaczynają mknąć niczym rozpędzony bolid. Wygląda na to, że kolejne powiadomienie ponownie zmieni życie każdego z bohaterów.

Zacznijmy od tego, że Powiadomienie to kawał naprawdę solidnej obyczajówki. Zazwyczaj po książkach ze sportem w tle spodziewamy się romansów i erotyki, bo do tego przyzwyczaiły nas polskie i zagraniczne autorki, ale w przypadku powieści Agnieszki Maciuły-Ziomek dostajemy książkę, której fabuła wcale nie koncentruje się wokół romansu Magdy Kozłowskiej, zwykłej dziewczyny z Polski z uwielbianym przez miliony kibiców brytyjskim kierowcą wyścigowym Liamem Davidsonem, celebrytą i wspaniałym sportowcem. Ich historia jest zupełnie inna, a to, co ją wyróżnia, to ogromny ładunek emocjonalny, jaki za sobą niesie. To bardzo przejmująca opowieść, która przytłoczyła mnie nieco ciężarem opisywanych wydarzeń. Opis okładkowy daje nam zarys niełatwych, bolesnych wydarzeń, które wystawiają bohaterów na ciężką próbę. Przygotowujemy się na trudne emocje, spodziewając się silnych przeżyć, ale mimo to chyba podświadomie oczekiwałam historii zawierającej w sobie większą dozę optymizmu. Powiadomienie potrafi dosłownie wstrząsnąć czytelnikiem, to smutna historia, która wzrusza i zostaje z nami na dłużej. 

Trzeba też wspomnieć o Formule 1, bo gdyby nie ona, to pewnie po tę powieść w ogóle bym nie sięgnęła, a to bez wątpienia byłaby strata. Jako zagorzała fanka wyścigów, na pewno mogę narzekać, że nie było jej więcej, choć z drugiej strony doskonale rozumiem, że stanowi ona tylko tło dla historii Magdy i Liama i nie wyścigi są tutaj najważniejsze, no może poza tym najtrudniejszym, w którym bohaterowie muszą wziąć udział, czyli wyścigiem po życie i po powrót do normalności. Ale ten wspaniały, emocjonujący sport tutaj jest, zwłaszcza widzimy go w pierwszej części Powiadomienia, np. w długiej scenie opisującej zawody rozgrywające się na torze Silverstone, która dla przeciętnego czytelnika nieinteresującego się wyścigami może być nieco nużąca. Agnieszka Maciuła-Ziomek opisała wszystko z taką precyzją, na jaką mogła sobie pozwolić, nie chcąc zanudzić laików – oczami wyobraźni widziałam prostą równoległą do alei serwisowej, ustawione na niej na polach startowych bolidy, krzątające się wokół nich ekipy poszczególnych zespołów, a następnie całą procedurę startową. Emocje gwarantowane! 

No i oczywiście warto też wspomnieć kilka słów na temat pierwszoplanowych postaci. Jestem dziewczyną i w dodatku tak samo jak nasza główna bohaterka darzę ten sport wielką sympatią, więc siłą rzeczy utożsamiałam się z Magdą, ale o wiele wnikliwiej przyglądałam się Liamowi, którego pierwowzorem bez najmniejszych wątpliwości był Lewis Hamilton, czyli kierowca, któremu kibicuję od dnia, gdy w telewizji po raz pierwszy obejrzałam wyścig Formuły 1. Postronny czytelnik, który nie interesuje się życiem i karierą siedmiokrotnego mistrza świata, nie zwróci na to uwagi, ale skojarzenia z Hamiltonem podczas lektury Powiadomienia nasuwają nam się niemal co chwilę. Od nazwiska głównego bohatera i imienia jego ojca, poprzez zespół Mercedesa i postać Jane, która dla mnie była Angelą, opisy tatuaży i zwyczaje żywieniowe, aż po rodzinne miasto Liama, czyli Stevenage. Brakowało mi w tym obrazku tylko buldoga angielskiego, który byłby nieodłącznym towarzyszem kierowcy w padoku i poza nim 😉 Ogółem było to bardzo ciekawe, a chwilami nawet zabawne doświadczenie, gdy odkrywałam kolejne zbieżności, choć przez te wszystkie skojarzenia na początku miałam problem, by odpowiednio wczuć się w tę historię, bo główny bohater nieco zbyt mocno kojarzył mi się z człowiekiem, który stanowił dla tej postaci inspirację, przez co stale ich porównywałam, niepotrzebnie odbiegając myślami od tego, co w Powiadomieniu najważniejsze.

Podsumowując, powiem krótko: Powiadomienie to bardzo emocjonalna powieść, która daje do myślenia, zwłaszcza że dostajemy nieoczywiste zakończenie. Przygoda życia nieoczekiwanie zmienia się w prawdziwy dramat, a główna bohaterka w mgnieniu oka z nieba spada wprost do piekła. Akcja jest dynamiczna, sporo się dzieje, dzięki czemu czyta się tę książkę szybko i z rosnącym zainteresowaniem. Jeśli więc gustujecie w wartościowych obyczajówkach, to polecam Wam zwrócić uwagę na historię Magdy i Liama. Myślę, że nie pożałujecie.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Autorce oraz wydawnictwu Novae Res.

„Wyspa”, Adrian McKinty [recenzja]

Autor: Adrian McKinty

Tytuł: Wyspa

Tytuł oryginalny: The Island

Wydawnictwo: Agora

Przekład: Jan Kraśko

Liczba stron: 360


Pamiętacie głośny Łańcuch? Założę się, że na pewno! Wydawnictwo Agora tak mocno go promowało, że nie sposób nie kojarzyć czerwono-czarnej okładki z fabułą, która mroziła krew w żyłach. Powieść Adriana McKinty’ego czytałam wiele miesięcy po jej premierze, kiedy opadł już kurz po zakrojonych na szeroką skalę działaniach marketingowych. Wspominam tę lekturę bardzo przyjemnie, więc nie dziwię się, że wydawca Łańcucha widział w tej książce potencjał sprzedażowy. Pojawiający się w książce irlandzkiego pisarza motyw uprowadzonego dziecka nie jest oczywiście niczym nowym we współczesnych thrillerach, powiedziałabym wręcz, że to jeden z popularniejszych obecnie konceptów fabularnych, ale Adrian McKinty miał na jego wykorzystanie bardzo oryginalny pomysł. Świeży, nowatorski i szalenie intrygujący, który w połączeniu z dobrym warsztatem autora stworzył bardzo solidny dreszczowiec, który chłonęłam z wypiekami na twarzy i przyspieszonym biciem serca. Łańcuch mocno przypadł mi do gustu, ale na pewno był to thriller bardzo nierówny thriller. Z jednej strony trzeba pochwalić jego oryginalną, niesztampową fabułę, z drugiej – nie sposób nie skrytykować przepychu i tendencji autora do hollywoodzkiej przesady. Spotkanie z prozą McKinty’ego okazało się jednak na tyle dobre, że obiecałam sobie, że bez wahania sięgnę po kolejną powieść tego autora, by przekonać się, jakie jeszcze pomysły kryją się w jego głowie.

Gdy Heather poślubia Toma, wdowca z dwójką dzieci, postanawia zrobić wszystko, by zyskać przychylność nieufnie do niej nastawionych nastolatków. Budowaniu rodzinnych więzi mają służyć wspólne wakacje, ale zmęczone podróżą i wyczerpane dzieciaki mają dość swojej nowej mamy. Sytuację ma uratować wyjazd na Dutch Island – prywatną, tropikalną wyspę, niedostępną dla zwykłych turystów.

Rajska wyspa okazuje się jednak wyjętym spod prawa miejscem, zarządzanym przez klan O’Neillów. Wypadek samochodowy i jedna zła decyzja powodują lawinę dramatycznych zdarzeń. Kobieta i dzieci, zdani sami na siebie, muszą uciekać przed lokalnymi prześladowcami, by przeżyć. Heather, córka wojskowych, musi wykorzystać wszystkie swoje umiejętności i siły, aby ocalić nową rodzinę.

Bardzo byłam ciekawa Wyspy, która w czerwcu miała swoją premierę, ale przyznam szczerze, że jednocześnie trochę obawiałam się jej lektury. W ostatnim czasie trafiałam na powieści, które okazywały się zdecydowanie poniżej moich oczekiwań. Seria czytelniczych zawodów sprawiła, że zapragnęłam zrobić sobie porządny książkowy detoks – czytałam mało albo w ogóle, dlatego trochę stęskniłam się za emocjami, które gwarantuje dobry thriller. Egzemplarze Wyspy dotarły do mnie z dwóch różnych źródeł, więc uznałam, że nie mogę pozwolić temu tytułowi, by pokrył się kurzem na moim stosie hańby. Jesteście ciekawi, czy Wyspa okazała się powieścią, która sprawi, że znów zacznę regularnie sięgać po dreszczowce?

Wyspa to historia wypełniona po brzegi dynamiczną akcją, która zabiera nas w sam środek morderczej walki o życie na wyjętej spod prawa australijskiej wyspie zamieszkiwanej przez budzący grozę klan O’Neillów. Pierwszych kilka rozdziałów przypomina ciszę przed burzą – akcja toczy się w spokojnym tempie, bez fajerwerków i większych zaskoczeń. Choć podświadomie wyczuwamy, że niebawem stanie się coś złego, co zapoczątkuje koszmar bohaterów, to nic nie zapowiada aż tak dramatycznych wydarzeń jak te, które już za chwilę będą się rozgrywać na naszych oczach. Autor niezwykle umiejętnie buduje fundamenty pod mrożącą krew w żyłach walkę na śmierć i życie. Wstrząsające losy Heather, Toma oraz Olive i Owena trzymają w nieustannym napięciu, sprawiając, że ani na chwilę nie chcemy przerwać lektury. Opowieść McKinty’ego jest gwarantem gwałtownych skoków ciśnienia i wzrostu adrenaliny, co zawdzięczamy mnóstwo efektów zaczerpniętych rodem z kina akcji, które ja osobiście bardzo lubię. Uprowadzona, Anakonda, Olimp w ogniu czy Szybcy i wściekli to filmy, które mogłabym oglądać bez końca. Z ogromną przyjemnością obejrzałabym także Wyspę, która aż prosi się o to, by ją sfilmowano. Jestem pewna, że przez 90 czy 120 minut siedzielibyśmy z szybciej bijącym sercem i nosem przyklejonym do telewizora 😉

Wyspą McKinty potwierdza swoje zamiłowanie do kreowania silnych bohaterek kobiecych. Stosunkowo rzadko we współczesnym thrillerze zdarza się, by mężczyzna osadzał w roli głównej kobietę, a McKinty robi to po raz kolejny. Recenzując Łańcuch, pisałam, że zrobiła na mnie wrażenie przemiana bohaterki – Rachel z wątłej, chorującej na raka kobiety, który toczy walkę o własne zdrowie i życie, zostaje zmuszona przez dramatyczne okoliczności do przeobrażenia się w nieustraszoną matkę, która zrobi wszystko, by odzyskać ukochane dziecko. Podobny los spotyka dwudziestoczteroletnią Heather, która jako druga żona Toma jeszcze nie przywykła do roli macochy, nie wspominając już o roli matki dwojga zbuntowanych nastolatków. A jednak znajduje w sobie tyle determinacji i odwagi, by stawić czoło całemu klanowi wyjątkowo niebezpiecznych ludzi, którzy zrobią wszystko, by nikt z ich czwórki nie opuścił Dutch Island żywy. Jeśli miałabym oceniać, która z tych dwóch postaci – Rachel czy Heather – jest bardziej wiarygodna, to bez wątpienia wskazałabym bohaterkę Wyspy, ponieważ jako córka wojskowych posiada ona większe predyspozycje do wielkich czynów niż chora na raka matka trzynastoletniej Kylie, która stała się ofiarą organizacji przestępczej zwanej Łańcuchem.

Czy polecam Wyspę? Oczywiście! Zwłaszcza jeśli w literaturze szukacie przepełnionej akcją fabuły rodem z hollywoodzkich produkcji. Adrian McKinty gwarantuje swoim czytelnikom emocje, adrenalinę i kilka godzin, w czasie których na pewno nie grozi nam nuda.

Moja ocena: 8/10

„Lewis Hamilton. Kompletna biografia najlepszego kierowcy w historii Formuły 1”, Frank Worrall [recenzja]

Autor: Frank Worrall

Tytuł: Lewis Hamilton. Kompletna biografia najlepszego kierowcy w historii Formuły 1

Tytuł oryginalny: Lewis Hamilton: The Biography

Wydawnictwo: Znak Koncept

Przekład: Marek Fedyszak

Liczba stron: 464


Gdy ktoś mnie pyta, czym się interesuję, mam trzy odpowiedzi, które od razu przychodzą mi do głowy: sport, książki i podróże. To moje trzy koniki, które czasem udaje mi się połączyć, gdy np. decyduję się na lekturę przewodnika turystycznego albo biografii jakiegoś sportowca. 

W dziedzinie książek o tematyce sportowej wydawnictwo SQN nie ma sobie równych – jego nakładem ukazało się dotychczas mnóstwo świetnych pozycji, z których zdecydowanie najlepiej wspominam trzy: Mechanik. Kulisy padoku Formuły 1 i tajemnice rywalizacji, Premier League. Historia taktyki w najlepszej piłkarskiej lidze świata oraz Wayne Rooney. Moja dekada w Premier League. Lektura każdej z nich była fascynującą podróżą do świata, który od wielu lat zajmuje czołowe miejsce w moim sercu. Piłkę nożną regularnie oglądam od 2006 roku, a Formułą 1 zainteresowałam się rok później. Oznacza to, że od ponad 15 lat z pasją i zaangażowaniem oglądam mecze piłki nożnej i wyścigi F1, zazwyczaj z poziomu kanapy, ale kilka razy udało mi się nimi cieszyć także z poziomu trybun angielskich stadionów lub zagranicznych torów wyścigowych.

I chociaż czytałam sporo książek sportowych, to do tej pory niewiele trafiało stricte w moje upodobania. Jak dotychczas nie ma na polskim rynku dobrej książki o londyńskiej Chelsea, do tej pory nie było też tytułu, który w dogłębny sposób przybliżałby sylwetkę Lewisa Hamiltona, czyli siedmiokrotnego mistrza świata Formuły 1, któremu od 2007 roku zawzięcie kibicuję. Dlatego tak bardzo się ucieszyłam, że nakładem wydawnictwa Znak ukaże się książka o moim ulubionym kierowcy. Już przed lekturą wiedziałam, że będzie to pozycja z tezą, ale czułam, że nie powinno mi to przeszkadzać, bo przecież sama też na pewno nie jestem obiektywna w ocenie sportowych dokonań Brytyjczyka.

Lewis Hamilton. Kompletna biografia najlepszego kierowcy w historii Formuły 1 to książka, którą otrzymałam do recenzji od księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl, za co serdecznie dziękuję. Mogę starać się zafałszować rzeczywistość i przekonywać, że książka Franka Worralla to kawał dobrej sportowej biografii. Przez to, że od ponad 15 lat z pietyzmem pielęgnuję emocjonalną więź z reprezentującym aktualnie barwy Mercedesa Lewisem Hamiltonem, czuję się niejako w obowiązku bronić tego, co jest z nim związane. Ale wtedy musiałabym oszukiwać i siebie, i Was, a oceniając książki, lubię mieć czyste sumienie. Dlatego postaram się podejść do tego tak, jak podchodzę do Formuły 1 – zdarzają się lepsze i gorsze wyścigi, podobnie jak zdarzają się lepsze i gorsze książki.

Pozycja, której autorem jest brytyjski dziennikarz, z pewnością należy do tej drugiej kategorii, co przyznaję z ciężkim sercem. Niestety książka Worralla nie umywa się do znakomitego Mechanika, którego czytałam cztery lata temu, choć pod względem treści bardzo ją przypomina. Wspólnie z Worrallem wracamy do obfitującego w mnóstwo emocji debiutanckiego sezonu Hamiltona w Formule 1, zaglądamy za kulisy słynnej afery szpiegowskiej z udziałem McLarena i Ferrari, która w 2007 roku wstrząsnęła padokiem, przyglądamy się nieczystej walce Hamiltona i Alonso i obserwujemy przebieg mistrzowskiego sezonu 2008. Patrząc na to wszystko, mogę powiedzieć, że książka Worralla okazała się dla mnie dość przyjemną podróżą sentymentalną do początków mojej fascynacji Formułą 1. Jestem zaskoczona, jak bardzo te dwa sezony wryły mi się w pamięć. Trudno mi czasem przypomnieć sobie przebieg sezonów, które rozgrywane były 3-4 lata temu, a bardzo dobrze pamiętam wyniki Hamiltona z sezonów 2007 i 2008. 

Niestety to właśnie im autor książki poświęcił zbyt dużo uwagi. Niemal 2/3 całej treści zajmują szczegółowe opisy wszystkich Grand Prix, które się wówczas odbyły, tak jakby wyłącznie te dwa sezony definiowały Hamiltona jako wybitnego sportowca, a przecież to były dopiero pierwsze kroki stawiane przez dwudziestodwuletniego Brytyjczyka w Formule 1. Worrall zasypuje nas pozycjami Hamiltona nie tylko w wyścigach, ale też w kwalifikacjach, a nawet – o zgrozo – w treningach! Dodaje to tego czasy okrążeń, miejsca zajmowane przez największych rywali Hamiltona, czyli Alonso, zespołowego kolegę, oraz kierowców Ferrari, czyli Räikkönena i Massę. Pojawia się wiele nieistotnych szczegółów, a jednocześnie – paradoksalnie – wszystko jest zbyt ogólnikowe. Dostajemy obraz niezwykle utalentowanego młokosa, który szturmem wbił się na salony Formuły 1, ucierając nosa hiszpańskiemu gwiazdorowi, który miał być liderem stajni z Woking, ale to doskonale wiedzieliśmy już przed lekturą książki Franka Worralla. Do tego dochodzą miliony cytatów i archiwalnych wypowiedzi: głównego bohatera książki, pracowników McLarena, innych – byłych i obecnych – kierowców, ekspertów, a nawet zwykłych kibiców, które są moim zdaniem najmniej udanym zabiegiem i nie wnoszą nic ciekawego do życiorysu i osiągnięć Hamiltona, choć jak wiadomo, dla tego kierowcy dobre relacje z fanami zdają się mieć ogromne znaczenie. 

Nie jest to książka, którą czyta się przyjemnie i z rosnącym zainteresowaniem. To swego rodzaju pean na cześć Hamiltona i złego słowa o urodzonym w Stevenage czarnoskórym kierowcy raczej tu nie uświadczymy. Odniosę się też do samego podtytułu książki Franka Worralla. Czytamy, że jest to kompletna biografia Lewisa Hamiltona. Powiedzmy sobie szczerze – napisanie „kompletnej biografii” człowieka, który żyje i nadal z powodzeniem walczy o kolejne triumfy, nie jest proste, a może jest wręcz niemożliwe, ale mnie bardziej chodzi o pominięcie sezonów, które z różnych przyczyn nie wyszły Brytyjczykowi (i tak np. nie ma nawet wzmianki o przegranej walce o tytuł mistrzowski w 2016 roku, gdy wywalczył go ówczesny partner Hamiltona z Mercedesa, czyli Nico Rosberg). Oczywiście jest mowa o rywalizacji Hamiltona z Vettelem i wskazanie, że Niemiec wywalczył cztery tytuły, wiemy więc, że te sezony, gdy Vettel triumfował, nie były dla Hamiltona szczęśliwe, ale to wszystko za mało, by mówić tu o jakimś całościowym ujęciu kariery Brytyjczyka. 

A co do samej tezy mówiącej o tym, że Hamilton jest najwybitniejszym kierowcą w historii Formuły 1 – znajdzie ona zapewne tylu zwolenników, co przeciwników. Fani Brytyjczyka będą ją popierać, a sympatycy pozostałych kierowców zapewne zrobią wszystko, by udowodnić, że to opinia mocno na wyrost. Można porównywać liczbę tytułów mistrzowskich, liczbę zwycięstw, miejsc na podium, pole position albo okrążeń na prowadzeniu w wyścigu, ale prawdą jest, że trudno zestawiać ze sobą osiągnięcia kierowców, którzy ścigali się w różnych sezonach, które – dodajmy – rządziły się różnymi przepisami, np. kwestia zakazu team orders lub przyzwolenia na ich stosowanie, w różnych samochodach u boku różnych partnerów zespołowych etc. Ale jedno nie budzi wątpliwości – Lewis Hamilton to prawdopodobnie najbarwniejsza postać w Formule 1, a ja jestem szczęściarą, że przed pięcioma laty udało mi się w Hiszpanii zdobyć jego autograf. Wielu kibiców, w tym ja, zawdzięcza mu miłość do wyścigów samochodowych. Bez niego F1 na pewno nie byłaby tak atrakcyjna i popularna.

Moja ocena: 5/10

Sprawdźcie pełną ofertę książek biograficznych w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania biografii Lewisa Hamiltona.

„Heart Breaker”, Michelle Hercules [recenzja]

Autorka: Michelle Hercules

Tytuł: Heart Breaker. Buntownicy z Rushmore

Tytuł oryginalny: Heart Breaker

Wydawnictwo: Kobiece [Niegrzeczne Książki]

Przekład: Sylwia Chojnacka

Liczba stron: 386


Zawsze chętnie sięgałam po książki wchodzące w skład serii. Jako nastolatka zaczytywałam się w kilku cyklach młodzieżowych, z których moimi ulubionymi były serie: Private, której akcja działa się w murach ekskluzywnego prywatnego liceum Easton Academy, trylogia o cheerleaderkach, obie autorstwa Kieran Scott (piszącej także pod pseudonimem Kate Brian) oraz oczywiście seria o Harrym Potterze. Dziś nadal chętnie sięgam po cykle powieściowe i to zarówno jeśli chodzi o thrillery i kryminały, jak i romanse. Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy wśród zapowiedzi ujrzałam drugi tom serii zatytułowanej Buntownicy z Rushmore autorstwa Michelle Hercules. Pierwszy tom, powieść Heart Stopper, czytałam we wrześniu ubiegłego roku i do dziś wspominam ją bardzo dobrze. Historia Troya i Charlie przerosła moje oczekiwania – spodziewałam się bowiem przeciętnego romansu, a dostałam bardzo zabawną, pełną uszczypliwości historię miłosną wykorzystującą lubiany przeze mnie motyw haters to lovers. Po tak udanym początku serii z niecierpliwością czekałam na kolejną historię spod pióra Hercules. 

Łamacz serc, kobieciarz, playboy… Andreas nieustannie bywa nazywany podobnymi określeniami. Wychowanie przez mającego skłonność do przemocy ojca nauczyło go skrywać swoje bardziej wrażliwe oblicze pod maską pewności siebie. Życie chłopaka jest pełne nieistotnych jednonocnych przygód. Tak naprawdę pragnie on tylko jednej dziewczyny, ale związek z nią jest zupełnie poza jego zasięgiem.

Jane to młodsza siostra najlepszego przyjaciela Andreasa, Troya. Jest urocza i niewinna, przez co zdecydowanie nie pasuje do cynicznego podrywacza, jakim jest Andreas. Mimo to od czasu, gdy na początku znajomości wymienili pocałunek, chłopak nie jest w stanie wyrzucić jej ze swoich myśli i serca.

Choć Jane uchodzi za idealną pannę z wyższych sfer, jest już zmęczona odgrywaniem tej roli. Chce wreszcie wyrwać się spod kontroli zaborczej matki i zacząć podejmować własne decyzje, dotyczące nie tylko swojej przyszłości, ale i tego, z kim pragnie się spotykać. Jest zakochana w Andreasie, odkąd się poznali, i zamierza wreszcie zrobić pierwszy krok, by go zdobyć.

Żeby być razem, oboje będą musieli stoczyć walkę nie tylko ze swoimi rodzinami, ale i z wewnętrznymi demonami. Ich związek to przepis na katastrofę. Nie mogą jednak się powstrzymać przed jej wywołaniem…

Heart Breaker to książka, którą otrzymałam do recenzji od księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl, za co serdecznie dziękuję. Gdy dotarł do mnie egzemplarz papierowy, byłam już po lekturze darmowego fragmentu e-booka i wiedziałam, że początek historii Andreasa i Jane mocno przypadł mi do gustu. Dlatego, gdy tylko kurier dostarczył mi paczkę, od razu zasiadłam do czytania. Opowieść kryjąca się na stronach Heart Breakera nie ma w sobie tyle ciętego humoru, ile miała go poprzednia część, ta powieść to raczej historia z gatunku tych poważniejszych. Michelle Hercules koncentruje się na pokazaniu możliwie jak najdokładniej skomplikowanych relacji rodzinnych. Obserwujemy toksyczne stosunki zarówno w przypadku rodziny Jane, jak i Andreasa. Jesteśmy świadkami nieustannych kłótni Jane z matką oraz sporów Andreasa z ojcem i macochą, znajdujemy przykłady poniżania dzieci przez rodziców, przemocy fizycznej lub psychicznej, nadmiernej kontroli, a także braku zainteresowania jednego z rodziców życiem dorastającego dziecka. W efekcie dostajemy dość smutną historię przesiąkniętą mnóstwem trudnych emocji. Zawsze uważałam, że poruszanie poważnych tematów w lekkiej literaturze jest czymś dobrym, bo czyni te książki wartościowymi historiami z przekazem, ale jeśli szukamy niezobowiązującego, zabawnego czytadła, to ta powieść sprawdzi się w tej roli raczej średnio.

Na uznanie zasługują kreacje bohaterów. Amerykańska autorka znakomicie portretuje dwoje młodych ludzi niebojących się konfrontacji ze światem, który co krok stawia im na drodze kolejne przeszkody. Jane nie chce brać udziału w balu debiutantek, a jeśli już ma to zrobić, to na pewno nie zamierza pójść na niego z chłopakiem, którego wskaże jej matka. Postanawia wreszcie zerwać z łatką nieśmiałej, potulnej dziewczyny – w tym celu nie tylko coraz częściej i coraz odważniej zaczyna stawiać się matce, ale też dołącza do pewnej sportowej drużyny oraz samodzielnie zamierza wybrać uczelnię, na którą będzie uczęszczać. Z kolei Andreas wbrew woli ojca decyduje się na zmianę kierunku studiów. Oboje będą musieli się mierzyć z bolesnymi konsekwencjami swoich wyborów, ale stawką jest ich własne szczęście, więc gra zdecydowanie wydaje się warta świeczki.

Kiedy byłam jeszcze przed lekturą Heart Stoppera, myślałam, że seria Buntownicy z Rushmore będzie przypominać serie Game On Kristen Callihan albo Off-Campus i Briar U Elle Kennedy. Ale cykl autorstwa Michelle Hercules nigdy nie spodoba mi się tak jak tamte trzy serie. Brakuje mi tu bowiem całej tej otoczki sportowej, którą tak bardzo lubię w romansach. W książkach Hercules nie bywamy na treningach chłopaków, nie obserwujemy meczów futbolu, nie świętujemy z drużyną sukcesów i nie rozpamiętujemy porażek. Z nielicznych wzmianek wiemy tylko, że główni bohaterowie to przystojni, świetnie wysportowani futboliści, którzy oczywiście są rozchwytywani przez rzesze fanek, ale to w zasadzie tyle. Dla mnie za mało.

Jednak tym, co najbardziej mi się w tej powieści nie podobało, jest jej okładka. Wiem, że to okładka oryginalna i, o ile pierwszą dało się znieść, choć też nie była najlepsza, o tyle ta jest naprawdę okropna. Bardzo żałuję, że polski wydawca nie zdecydował się na wykorzystanie jakiegoś innego, atrakcyjniejszego zdjęcia. Chłopak z okładki nie mógłby być dalszy od moich wyobrażeń na temat tego, jak wygląda Andy. Zresztą nie mógłby być dalszy również od mojej prywatnej wizji przystojnego mężczyzny, którego można pożądać. W dodatku sportowca. Wiem, że wygląd nie jest najważniejszy, podobnie zresztą jak okładka, która w zestawieniu z historią zawartą w książce jest sprawą drugorzędną, ale – nie oszukujmy się – wszyscy wiemy, że ludzie są wzrokowcami i coś takiego jak brzydka okładka może mieć negatywny wpływ na nasz odbiór danej powieści.

Przechodząc do sedna, mogę stwierdzić, że Heart Breaker to kolejny dobry romans w dorobku Michelle Hercules. Powieść stanowi drugi tom serii Buntownicy z Rushmore, ale spokojnie można ją czytać także bez znajomości Heart Stoppera, choć oczywiście namawiam do rozpoczęcia przygody z tą serią od pierwszego tomu, który mnie akurat ogromnie przypadł do gustu. Historia Andreasa i Jane nie spodobała mi się aż tak bardzo, jak miało to miejsce w przypadku miłosnych perturbacji Charlie i Troya, ale tych bohaterów również nie sposób nie lubić. Andreasa zwykło się nazywać playboyem, bo jego życie zawsze pełne było jednonocnych przygód, ale w gruncie rzeczy to porządny chłopak, który kryje mroczną tajemnicę z przeszłości. Jane, młodsza siostra Troya, to urodzona buntowniczka, która zmęczona jest tym, że wszyscy próbują sprawować kontrolę nad jej życiem. Przyznam szczerze, że w tej historii czegoś mi brakowało. Jak się zastanawiam czego, to dochodzę do wniosku, że chyba właśnie przede wszystkim lekkiego humoru. Heart Breaker nie zrobił na mnie tak dobrego wrażenia jak poprzednia część, ale z pewnością sięgnę w przyszłości również po historię Danny’ego, kiedy już ukaże się na polskim rynku. Tyle że już z nieco mniejszymi oczekiwaniami.

Moja ocena: 7/10

Sprawdźcie pełną ofertę książek erotycznych w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania powieści Heart Breaker.

„Zamknij wszystkie drzwi”, Riley Sager [recenzja]

Autor: Riley Sager

Tytuł: Zamknij wszystkie drzwi

Tytuł oryginalny: Lock Every Door

Wydawnictwo: Mova

Tłumaczenie: Ryszard Oślizło

Liczba stron: 432


Gdybym miała wymienić aktualnie najgorętsze nazwiska z gatunku thrillera, kryminału i sensacji, to z pewnością jako jedno z pierwszych wymieniłabym nazwisko Rileya Sagera. W Polsce jak dotychczas ukazały się cztery książki tego autora: Ocalałe, Moje ostatnie kłamstwo, Wróć przed zmrokiem oraz Zamknij wszystkie drzwi. Kojarzę wszystkie te tytuły, ale żadnego nie czytałam. Ocalałe kiedyś zaczęłam, ale po 40 stronach odpuściłam, a Wróć przed zmrokiem kupiłam w okazyjnej cenie w e-booku na fali wysypu rewelacyjnych recenzji, ale jak na razie jakoś nie było nam po drodze i do dziś po tę powieść nie sięgnęłam. Przy okazji mojej współpracy z księgarnią internetową TaniaKsiazka.pl nadarzyła się okazja do poznania najnowszego thrillera Sagera, czyli powieści Zamknij wszystkie drzwi, którą zachwyca się niemal cały bookstagram.

Pod wpływem tych wszystkich świetnych opinii ogromnie zaczęło mnie ciekawić, jaką tajemnicę skrywa za swoimi murami Bartholomew. Chciałam się dowiedzieć, czy rzeczywiście słynny nowojorski budynek będzie tak straszny, jak go wszyscy malują. Chciałam zrozumieć te wszystkie absurdalne zasady, które w nim panują. Czy jestem usatysfakcjonowana? Czy może znów zawiodłam się na książce, którą polecało tyle osób? Za chwilę podzielę się z Wami swoimi polekturowymi wrażeniami, ale najpierw dwa słowa o fabule.

Jules Larsen nie jest w najlepszej kondycji. Tego samego dnia straciła pracę i przyłapała chłopaka na zdradzie. Dziewczyna zrobi wszystko, aby jak najszybciej stanąć na nogach. Oprócz przyjaciółki, której gościnności i tak nadużywa, nie ma już nikogo.

Bartholomew jest jednym z najbardziej znanych i tajemniczych budynków na Manhattanie. Krążą plotki, że jest przeklęty. Mimo to wykupienie tam mieszkania jest prawie niemożliwe. I to właśnie w Bartholomew Jules udaje się dostać nietypową pracę. Jeżeli na trzy miesiące zamieszka w apartamencie 12A, zarobi aż 12 tysięcy dolarów. Podobno dom niezamieszkany szybciej niszczeje…

Jest tylko kilka zasad. Żadnych gości. Żadnych nocy spędzonych poza apartamentem. Absolutny zakaz przeszkadzania innym mieszkańcom, którzy zazwyczaj są sławni, bogaci lub jedno i drugie. Wszystko układa się dobrze, póki Ingrid – opiekunka z mieszkania 11A – nie znika. Czy Bartholomew jest tak straszny, jak wszyscy mówią? Jakie mroczne sekrety skrywają się za jego murami? Czy Jules jest bezpieczna?

Zamknij wszystkie drzwi czyta się dobrze – płynnie i bardzo szybko pokonujemy kolejne strony, oczekując, że wreszcie zacznie się coś dziać. Wypatrujemy napięcia, szukamy tego dusznego klimatu, który tak wielu czytelników przed nami wyczuwało w murach Bartholomew. Zastanawiamy się, jakie niespodzianki przygotował dla nas Riley Sager, rozważając różne scenariusze dotyczącego tego, co naprawdę może się tutaj dziać. Analizujemy, snujemy domysły i czekamy…

Ja niestety nie doczekałam się tego, na co liczyłam – nie znalazłam tutaj napięcia, a pierwsze oznaki ekscytacjipoczułam dopiero gdzieś w okolicach dwieście trzydziestej strony, gdy Jules testowała na sobie działanie windy kuchennej. Nie da się zaprzeczyć, że jest w tej historii coś zagadkowego, tajemniczego i niepokojącego, co wspólnie z główną bohaterką i kilkoma sprzyjającymi jej osobami próbujemy zrozumieć, ale moim zdaniem nie ma tutaj za grosz napięcia, którego oczekuję od każdej książki, która aspiruje do miana mrożącego krew w żyłach dreszczowca. Gdy czytam thriller, chcę wstrzymywać oddech, czuć przyspieszone tętno i palącą potrzebę rozwiązania zagadki. Tym razem tak nie było, co po raz kolejny skłania mnie do zastanowienia się nad tym, dlaczego jest tak, że nie potrafię się zachwycić książkami, które podbijają serca tak wielu czytelników. Ostatnio mam niestety „szczęście” do typowych średniaków, które – podobnie jak Zamknij wszystkie drzwi – zwykłam oceniać na 6/10. Kłamstwa, wszędzie kłamstwa Adele Parks, Be My Ever Julii Biel, a teraz Zamknij wszystkie drzwi Rileya Sagera – każda z tych powieści okazała się dla mnie rozczarowaniem, żadna nie potrafiła sprawić, by szybciej zabiło mi serce, a przedstawiona na jej kartach historia zapisała się w pamięci. Przy każdej się niestety wynudziłam. 

Tym, co w powieści Sagera, przypadło mi do gustu, była przede wszystkim naprzemienna narracja  – już na samym początku książki dowiadujemy się, że Jules uciekając w pośpiechu z Bartholomew, została potrącona przez samochód. Z jej rozmowy z lekarzami wnioskujemy, że w tym osobliwym nowojorskim apartamentowcu działo się coś złego i nasza ciekawość zostaje rozbudzona. A dopiero w kolejnych rozdziałach dowiadujemy się, w jaki sposób rozpoczęła się przygoda Jules z Bartholomew.

Zamknij wszystkie drzwi było moim drugim podejście do twórczości Rileya Sagera. Okazało się o wiele bardziej udane, niż miało to miejsce w przypadku powieści Ocalałe, którą kilka lat temu (ze trzy chyba) próbowałam przeczytać. Zabrakło mi jednak w mrocznej opowieści o Bartholomew tego czegoś, co by sprawiło, że od razu po jej skończeniu zapragnę sięgnąć po Wróć przed zmrokiem, które od dłuższego czasu czeka na swoją kolej. Jedno jest pewne – poprzednia powieść amerykańskiego autora będzie musiała uzbroić się w cierpliwość, bo w tej chwili na jej lekturę raczej się nie zdecyduję, ale samego Sagera jeszcze nie skreślam 😉

Moja ocena: 6/10

Sprawdźcie pełną ofertę bestsellerów w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania książki Zamknij wszystkie drzwi.

„Taka sama”, Erica Spindler [recenzja]

Autorka: Erica Spindler

Tytuł: Taka sama

Tytuł oryginalny: The Look-Alike

Wydawnictwo: Luna

Tłumaczenie: Emilia Skowrońska

Liczba stron: 352


O Erice Spindler po raz pierwszy usłyszałam w 2013 roku, kiedy jedną z jej książek wyszperałam w bibliotece publicznej. Z ukrycia okazało się przyzwoitą historią – początek był wprawdzie przeciętny, ale niedosyt wynagrodziło mi zakończenie, które sprawiło, że z wrażenia opadła mi szczęka. Zachęcona udanym spotkaniem z twórczością Spindler postanowiłam poznać jej pozostałe powieści i tak w ciągu zaledwie czterech miesięcy przeczytałam aż 13 jej książek oraz dwa opowiadania. Zobaczyłam, że Erica Spindler pisze dość nierówno, bo świetne thrillery przeplata historiami co najwyżej przeciętnymi, ale było w tych powieściach coś, co sprawiło, że stała się jedną z moich ulubionych autorek. Z tamtych powieści najlepiej wspominam te, w których występowała porucznik Stacy Killian, czyli np. thrillery Ślepa zemsta albo Morderca bierze wszystko. Ogromnie podobały mi się też Krwawe wino oraz Dotyk strachu.

Moja miłość do Eriki Spindler zakończyła się wraz z lekturą Siódemki, dla której byłam bezlitosna, bo przyznałam jej zaledwie 2 na 10 gwiazdek. Stwierdziłam wówczas, że książka otwierająca serię Strażnicy Światła to żart i to niestety niezbyt zabawny. Thriller paranormalny to po prostu nie moja bajka. Mimo nieudanej przygody z Siódemką wciąż darzę Ericę Spindler sentymentem i sympatią, dlatego nie mogłam się powstrzymać – musiałam sięgnąć po jej najnowszą powieść. Taka sama to książka, którą otrzymałam do recenzji od księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl, za co serdecznie dziękuję. Czy mi się podobała? O swoich wrażeniach opowiem Wam już za chwilę, najpierw powiem dwa słowa o fabule.

Sienna Scott dorastała w mrocznym cieniu paranoicznych urojeń swojej matki. Teraz wraca do domu, by zmierzyć się z przeszłością i nierozwiązaną sprawą zabójstwa, które zmieniło jej życie. Młoda kobieta boi się, że w noc morderstwa to ona była celem. Pojawia się też obawa, że zabójca zamierza naprawić błąd z przeszłości i już zaczął działać. W miarę jak pętla zaciska się coraz bardziej, granice między prawdą a kłamstwem, rzeczywistością a złudzeniem powoli się zacierają. Czy spełni się najgorszy koszmar Sienny? A może uda jej się zdemaskować mordercę? 

Przyznam szczerze, że trochę się obawiałam tej lektury i to z aż dwóch powodów. Po pierwsze – przez ostatnie lata zmienił mi się nieco gust i chociaż blisko 10 lat temu zaczytywałam się w thrillerach romansowych Spindler (co znaczące, wydawało je wydawnictwo Mira/Harlequin, więc ta nazwa wiele mówi o gatunku, jaki te książki reprezentowały), to dziś lektura powieści łączących wątki detektywistyczne z miłosnymi nie sprawia mi już tak dużej przyjemności jak kiedyś. Drugim powodem była wspomniana przeze mnie wcześniej niefortunna seria thrillerów paranormalnych, która nieco zraziła mnie do twórczości tej autorki.

Na szczęście moje obawy okazały się nieuzasadnione, bo Taka sama to kawał bardzo solidnego dreszczowca, który porywa i intryguje od pierwszej strony. Erica Spindler przypomniała mi tą historią, za co kiedyś tak bardzo lubiłam jej książki. Jej najnowsza powieść to przepełniony emocjami – często bardzo skrajnymi – thriller psychologiczny, który swoją problematyką zahacza o kilka wątków. Mamy tu miłość między kobietą i mężczyzną, a także miłość matki do dziecka i dziecka do matki, nienawiść, zazdrość i zawiść, poczucie odpowiedzialności, uczucie pokrzywdzenia i niesprawiedliwego traktowania, przejawy obsesji, zmaganie się z chorobą psychiczną i życie w ciągłym strachu o siebie i swoich bliskich. Obserwujemy również nierzadko bardzo skomplikowane relacje rodzinne. Nie mogło oczywiście zabraknąć silnej bohaterki, która nie boi się stawiać czoła przeciwnościom losu. Kobiety za wszelką cenę dążącej do odkrycia prawdy, choćby miała ona ugodzić w dobre imię jej rodziny. Sienna Scott to kobieta, której dzieciństwo i młodość naznaczone były piętnem manii prześladowczej, na którą cierpiała jej matka Vivienne. Okrutnej przypadłości, której odziedziczenia Sienna tak bardzo się zawsze bała.

Taka sama to przykład książki, w której nieustannie mnożą się pytania. Wspólnie z główną bohaterką próbujemy znaleźć na nie odpowiedzi, ale Erica Spindler jak mało kto potrafi wodzić czytelnika za nos. Ileż razy zmieniałam swoją teorię odnośnie wydarzeń z czasów studiów Sienny! Sprawy nie ułatwia choroba psychiczna, na którą cierpi matka bohaterki. Spindler zmyślnie sięgnęła po motyw aberracji umysłowej Viv, dzięki czemu zyskała bardzo przydatne narzędzie zwodzenia czytelnika. Sami nie wiemy, w co i komu powinniśmy wierzyć. Czy wiedząc, że Viv od lat doświadcza urojeń (w ich wyniku nieustannie towarzyszy jej przekonanie, że ktoś stale czyha na życie jej i jej córki), możemy ufać, że cokolwiek z jej słów jest prawdą? Czy stojące w opozycji do teorii przyjętej przez policjantówprowadzących śledztwo w sprawie zabójstwa Madison Robie przypuszczenia Sienny, że tamtej nocy to ona miała być ofiarą, można w ogóle traktować poważnie? A może Sienna, która pod wieloma względami tak bardzo przypomina swoją matkę, sama zaczęła popadać w paranoję? 

Taka sama to powieść, przy której w żadnym wypadku nie można się nudzić! To, co mi się najbardziej w niej podobało, to naszpikowanie fabuły postaciami, z których w zasadzie każda wydaje się podejrzana. Erica Spindler kreując właśnie takich bohaterów, stworzyła sobie znakomity grunt pod trzymający w napięciu thriller. Napięcie sięgające zenitu, mnóstwo sprzecznych emocji, nierozwiązane morderstwo z przeszłości, pilnie strzeżone, brudnerodzinne sekrety i wiszące nad bohaterką widmo niebezpieczeństwa. Czego można chcieć więcej? Jestem w pełni usatysfakcjonowana lekturą, dlatego z czystym sumieniem zachęcam Was do sięgnięcia po Taką samą. Jeśli znacie i lubicie Ericę Spindler, to pewnie nie muszę Was nawet namawiać. A jeśli jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności nigdy o tej autorce nie słyszeliście, to polecam to jak najszybciej zmienić. Nie pożałujecie 🙂

Moja ocena: 8/10

Sprawdźcie pełną ofertę bestsellerów w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania książki Taka sama.