Autor: Adrian McKinty
Tytuł: Wyspa
Tytuł oryginalny: The Island
Wydawnictwo: Agora
Przekład: Jan Kraśko
Liczba stron: 360
Pamiętacie głośny Łańcuch? Założę się, że na pewno! Wydawnictwo Agora tak mocno go promowało, że nie sposób nie kojarzyć czerwono-czarnej okładki z fabułą, która mroziła krew w żyłach. Powieść Adriana McKinty’ego czytałam wiele miesięcy po jej premierze, kiedy opadł już kurz po zakrojonych na szeroką skalę działaniach marketingowych. Wspominam tę lekturę bardzo przyjemnie, więc nie dziwię się, że wydawca Łańcucha widział w tej książce potencjał sprzedażowy. Pojawiający się w książce irlandzkiego pisarza motyw uprowadzonego dziecka nie jest oczywiście niczym nowym we współczesnych thrillerach, powiedziałabym wręcz, że to jeden z popularniejszych obecnie konceptów fabularnych, ale Adrian McKinty miał na jego wykorzystanie bardzo oryginalny pomysł. Świeży, nowatorski i szalenie intrygujący, który w połączeniu z dobrym warsztatem autora stworzył bardzo solidny dreszczowiec, który chłonęłam z wypiekami na twarzy i przyspieszonym biciem serca. Łańcuch mocno przypadł mi do gustu, ale na pewno był to thriller bardzo nierówny thriller. Z jednej strony trzeba pochwalić jego oryginalną, niesztampową fabułę, z drugiej – nie sposób nie skrytykować przepychu i tendencji autora do hollywoodzkiej przesady. Spotkanie z prozą McKinty’ego okazało się jednak na tyle dobre, że obiecałam sobie, że bez wahania sięgnę po kolejną powieść tego autora, by przekonać się, jakie jeszcze pomysły kryją się w jego głowie.
Gdy Heather poślubia Toma, wdowca z dwójką dzieci, postanawia zrobić wszystko, by zyskać przychylność nieufnie do niej nastawionych nastolatków. Budowaniu rodzinnych więzi mają służyć wspólne wakacje, ale zmęczone podróżą i wyczerpane dzieciaki mają dość swojej nowej mamy. Sytuację ma uratować wyjazd na Dutch Island – prywatną, tropikalną wyspę, niedostępną dla zwykłych turystów.
Rajska wyspa okazuje się jednak wyjętym spod prawa miejscem, zarządzanym przez klan O’Neillów. Wypadek samochodowy i jedna zła decyzja powodują lawinę dramatycznych zdarzeń. Kobieta i dzieci, zdani sami na siebie, muszą uciekać przed lokalnymi prześladowcami, by przeżyć. Heather, córka wojskowych, musi wykorzystać wszystkie swoje umiejętności i siły, aby ocalić nową rodzinę.
Bardzo byłam ciekawa Wyspy, która w czerwcu miała swoją premierę, ale przyznam szczerze, że jednocześnie trochę obawiałam się jej lektury. W ostatnim czasie trafiałam na powieści, które okazywały się zdecydowanie poniżej moich oczekiwań. Seria czytelniczych zawodów sprawiła, że zapragnęłam zrobić sobie porządny książkowy detoks – czytałam mało albo w ogóle, dlatego trochę stęskniłam się za emocjami, które gwarantuje dobry thriller. Egzemplarze Wyspy dotarły do mnie z dwóch różnych źródeł, więc uznałam, że nie mogę pozwolić temu tytułowi, by pokrył się kurzem na moim stosie hańby. Jesteście ciekawi, czy Wyspa okazała się powieścią, która sprawi, że znów zacznę regularnie sięgać po dreszczowce?
Wyspa to historia wypełniona po brzegi dynamiczną akcją, która zabiera nas w sam środek morderczej walki o życie na wyjętej spod prawa australijskiej wyspie zamieszkiwanej przez budzący grozę klan O’Neillów. Pierwszych kilka rozdziałów przypomina ciszę przed burzą – akcja toczy się w spokojnym tempie, bez fajerwerków i większych zaskoczeń. Choć podświadomie wyczuwamy, że niebawem stanie się coś złego, co zapoczątkuje koszmar bohaterów, to nic nie zapowiada aż tak dramatycznych wydarzeń jak te, które już za chwilę będą się rozgrywać na naszych oczach. Autor niezwykle umiejętnie buduje fundamenty pod mrożącą krew w żyłach walkę na śmierć i życie. Wstrząsające losy Heather, Toma oraz Olive i Owena trzymają w nieustannym napięciu, sprawiając, że ani na chwilę nie chcemy przerwać lektury. Opowieść McKinty’ego jest gwarantem gwałtownych skoków ciśnienia i wzrostu adrenaliny, co zawdzięczamy mnóstwo efektów zaczerpniętych rodem z kina akcji, które ja osobiście bardzo lubię. Uprowadzona, Anakonda, Olimp w ogniu czy Szybcy i wściekli to filmy, które mogłabym oglądać bez końca. Z ogromną przyjemnością obejrzałabym także Wyspę, która aż prosi się o to, by ją sfilmowano. Jestem pewna, że przez 90 czy 120 minut siedzielibyśmy z szybciej bijącym sercem i nosem przyklejonym do telewizora 😉
Wyspą McKinty potwierdza swoje zamiłowanie do kreowania silnych bohaterek kobiecych. Stosunkowo rzadko we współczesnym thrillerze zdarza się, by mężczyzna osadzał w roli głównej kobietę, a McKinty robi to po raz kolejny. Recenzując Łańcuch, pisałam, że zrobiła na mnie wrażenie przemiana bohaterki – Rachel z wątłej, chorującej na raka kobiety, który toczy walkę o własne zdrowie i życie, zostaje zmuszona przez dramatyczne okoliczności do przeobrażenia się w nieustraszoną matkę, która zrobi wszystko, by odzyskać ukochane dziecko. Podobny los spotyka dwudziestoczteroletnią Heather, która jako druga żona Toma jeszcze nie przywykła do roli macochy, nie wspominając już o roli matki dwojga zbuntowanych nastolatków. A jednak znajduje w sobie tyle determinacji i odwagi, by stawić czoło całemu klanowi wyjątkowo niebezpiecznych ludzi, którzy zrobią wszystko, by nikt z ich czwórki nie opuścił Dutch Island żywy. Jeśli miałabym oceniać, która z tych dwóch postaci – Rachel czy Heather – jest bardziej wiarygodna, to bez wątpienia wskazałabym bohaterkę Wyspy, ponieważ jako córka wojskowych posiada ona większe predyspozycje do wielkich czynów niż chora na raka matka trzynastoletniej Kylie, która stała się ofiarą organizacji przestępczej zwanej Łańcuchem.
Czy polecam Wyspę? Oczywiście! Zwłaszcza jeśli w literaturze szukacie przepełnionej akcją fabuły rodem z hollywoodzkich produkcji. Adrian McKinty gwarantuje swoim czytelnikom emocje, adrenalinę i kilka godzin, w czasie których na pewno nie grozi nam nuda.