„Perfekcyjna żona”, JP Delaney [recenzja]

perfekcyjna-zona-b-iext54787165Autor: JP Delaney

Tytuł: Perfekcyjna żona

Tytuł oryginalny: The Perfect Wife

Wydawnictwo: Otwarte

Tłumaczenie: Anna Dobrzańska

Liczba stron: 400

Premiera: 18.09.2019


Zdezorientowanie. Zaskoczenie. Niedowierzanie. To czułam, czytając pierwsze rozdziały Perfekcyjnej żony. Od samego początku przeczuwałam, że powieść nie przypadnie mi do gustu, więc pokonując kolejne strony, czułam rosnące rozczarowanie. Trudno było mi się z tym pogodzić, bo przecież polecały tę książkę największe bookstagramowe szychy, ale tak właśnie było. Myślałam, że nie przebrnę i po raz kolejny zawiodę się na książce Delaneya. Po wewnętrznych oporach wreszcie się jednak jakoś przełamałam. I dobrze, bo Perfekcyjna żona to bardzo ciekawa i niesamowicie nowatorska propozycja, która może się spodobać fanom gatunku! Więcej o wrażeniach za chwilę, najpierw skupmy się na fabule.

Abbie budzi się w szpitalu. Jest oszołomiona. Nie pamięta, jak się nazywa i co tutaj robi. Mężczyzna siedzący przy jej boku podaje się za jej męża. Mówi, że jest tytanem nowych technologii, założycielem jednego z najbardziej innowacyjnych start-upów w Dolinie Krzemowej. A Abbie jest utalentowaną artystką, zapaloną surferką, kochającą matką i doskonałą żoną. Że pięć lat temu miała straszny wypadek i dzięki ogromnemu przełomowi technologicznemu udało się przywrócić ją do normalnego życia. Teraz jest cudem nauki.

Gdy Abbie dociera do nowych informacji o swojej przeszłości, przedstawiona przez męża wersja wydarzeń coraz mniej do nich pasuje… Czy mąż na pewno mówi jej wszystko?

Przyznam szczerze, że do książek Delaneya podchodzę z rezerwą, moje uczucia wobec dwóch poprzednich thrillerów jego autorstwa są bardzo ambiwalentne: Lokatorka srogo mnie rozczarowała, choć wszyscy niemal jak jeden mąż się nią zachwycali, za to thriller W żywe oczy zrobił na mnie piorunujące wrażenie, choć zdecydowanie podzielił czytelników. Trzecie podejście miało być decydujące: albo jestem #teamDelaney, albo jego książki to kompletnie nie moja bajka. Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła, co tym razem wymyślił ten szaleniec 🙂

Perfekcyjna żona

JP Delaney znów zaskakuje nas dobrym pomysłem na fabułę. Za pomysł chwaliłam autora, recenzując Lokatorkę, ale wtedy nie do końca podobała mi się jego realizacja. W teorii wszystko brzmiało intrygująco, w praktyce wypadało gorzej, ponieważ opowiadanej historii brakowało napięcia. Potem jednak dzięki uprzejmości wydawnictwa Otwartego w moje ręce trafiło świetne W żywe oczy, czyli thriller niezwykły przede wszystkim pod względem konstrukcji. Perfekcyjnej żonie też może odrobinę brakuje napięcia, ale to dobra, by nie rzec bardzo dobra powieść, która wciąga, zaskakuje i mąci nam w głowie. Delaney znów pokazał się z dobrej strony, po raz kolejny wykazując się odwagą i nowatorskim podejściem.

Perfekcyjna żona to powiew świeżości, jakiego brakuje na rynku thrillerów. Pisane na jedną modłę współczesne dreszczowce coraz częściej zamiast zaskakiwać, zawodzą nieprzemyślaną intrygą i przewidywalną fabułą. Te same motywy i podobne rozwiązania fabularne to największa bolączka prawdopodobnie najpopularniejszego gatunku literackiego na świecie. Tym bardziej trzeba cenić i poznawać takich autorów jak Delaney – są odważni i nie boją się podejmować ryzyka, mimo że to, co tworzą, często spotyka się z krytyką. Jeśli mogę Wam coś poradzić, to nie zniechęcajcie się nawet wtedy, gdy wymyślona przez Delaneya historia nie przypadnie Wam do gustu. Perfekcyjna żona z pewnością nie jest książką dla każdego, ale zdecydowanie warto dać jej szansę chociażby po to, by sprawdzić, jaki obraz thrillera może nas czekać za kilka lat. Polecam z czystym sumieniem!

Moja ocena: 7/10

„W żywe oczy”, JP Delaney [recenzja]

w-zywe-oczy-b-iext52942504

Autor: JP Delaney

Tytuł: W żywe oczy

Tytuł oryginalny: Believe Me

Wydawnictwo: Otwarte

Tłumaczenie: Anna Gralak

Liczba stron: 420


Fani Lokatorki, która w zeszłym roku szturmem zdobyła serca miłośników thrillerów, z niecierpliwością wyczekiwali nowej powieści JP Delaneya. Ja również byłam jej bardzo ciekawa, choć tak chwalona przed rokiem Lokatorka wcale nie przypadła mi do gustu. Chciałam sprawdzić, czy tym razem autor zdoła mnie czymś zaskoczyć. Nic więc dziwnego, że gdy dotarł do mnie przedpremierowy egzemplarz powieści W żywe oczy, jeszcze tego samego wieczoru siadłam do lektury. Potrzebowałam trzech dni, by poznać historię jej bohaterów. W moim przypadku to mało 🙂

Nowa książka JP Delaneya to opowieść o młodej aktorce, którą autor stworzył dwadzieścia lat temu. Wówczas jego powieść się nie przyjęła, mimo że wydana w wielu krajach zgarnęła kilka pochlebnych opinii. Po sukcesie Lokatorki Delaney postanowił dać drugą szansę ulepszonej pierwotnej wersji thrillera W żywe oczy. Przed ponownym wydaniem książki udoskonalił jej fabułę, podrasował kreacje bohaterów i nadał powieści inną strukturę. Czy tym razem książka odniesie sukces na światową skalę? Czas pokaże, ale już teraz wiadomo, że książka zbiera sporo pozytywnych recenzji. A o czym opowiada? Przekonacie się poniżej.

Claire Wright kłamie zawodowo. Marząca o pracy w amerykańskim filmie ambitna brytyjska aktorka ze względu na brak zielonej karty i nieciekawą przeszłość na razie musi się zadowolić pracą w specjalizującej się w sprawach rozwodowych kancelarii prawnej. Na zlecenie przełożonych dziewczyna ma demaskować niewiernych mężów i dostarczać niezbitych dowodów ich zdrady. To łatwy i szybki zarobek. W końcu wszyscy mężczyźni są tacy sami. Trudno im nie ulec pięknej kobiecie. Wydaje się, że Claire jest stworzona do roli, w którą się wciela. To ona dyktuje reguły gry. Ale wkrótce role zaczną się niebezpiecznie odwracać. Gdy Claire zostaje poproszona o przetestowanie wierności interesującego profesora literatury stawka gwałtownie rośnie. Na domiar złego to właśnie wtedy pojawia się pierwszy trup…

40685317_238459440185970_622844049753112576_n.jpg

Delaney znów zaskakuje nas dobrym pomysłem na fabułę. Za pomysł chwaliłam autora, recenzując Lokatorkę, ale wtedy nie do końca podobała mi się jego realizacja. W teorii wszystko brzmiało intrygująco, w praktyce wypadało gorzej, ponieważ opowiadanej historii brakowało napięcia. Thrillerowi W żywe oczy też może odrobinę brakuje napięcia, ale to dobra, by nie rzec bardzo dobra powieść, która wciąga, zaskakuje i mąci nam w głowie. Delaney robi czytelnikowi wodę z mózgu, przez całą powieść nie wiemy, co jest prawdą, a co kłamstwem. Przytłaczająca atmosfera półprawd i niedopowiedzeń jest tym, co uważam za ogromny plus tego nietuzinkowego thrillera. Nieprzewidziane zwroty akcji w jednej chwili potrafią wywrócić wszystko do góry nogami. Wydaje nam się, że znamy prawdę, jesteśmy pewni, że potrafimy odgadnąć tożsamość mordercy, aż tu nagle pojawia się twist i znów nie wiemy, komu powinniśmy ufać, kto mówi prawdę, a kto kłamie w żywe oczy.

Mroczna atmosfera darknetu, bohaterowie będący mistrzami manipulacji, którym za swą grę należy się Oscar, brutalne morderstwo oraz niepokojąca aura kontrowersyjnej, dekadenckiej poezji Charles’a Baudelaire’a. Wykorzystanie fragmentów utworów bodaj najsłynniejszego z wyklętych poetów, wielokrotnie oskarżanego o obrazę moralności, czyni tę powieść intelektualną rozgrywką, która może nie przypaść do gustu wielbicielom prostych i lekkich w odbiorze dreszczowców. Delaney rzuca czytelnikom wyzwanie, wymagając od nich zrozumienia szokującej nawet w dzisiejszych czasach poezji Baudelaire’a.

Jestem pod ogromnym wrażeniem struktury powieści. Zastosowana konwencja dramatyczna jest tym, czym Delaney zdobył moje serce. Didaskalia i podział na role to coś, czego do tej pory nigdy nie spotkałam w żadnym thrillerze. Wielkie brawa dla Delaneya za nowatorstwo, za którego sprawą jeszcze dosadniej czujemy atmosferę powieści, nie wiedząc, co jest świetnie wyreżyserowanym przedstawieniem, którego jesteśmy widzami, a co szczerą prawdą.

W żywe oczy to solidny thriller psychologiczny, który pod względem pomysłu fabularnego i jego realizacji wyróżnia się na tle innych powieści należących do tego samego gatunku. Mimo że książka raczej mi się podobała, to znów czuję pewien niedosyt. Myślę jednak, że ci, którym podobała się poprzednia powieść tego autora, będą usatysfakcjonowani. Polecam!

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Otwartemu.

logotyp_otwarte

„Lokatorka”, J.P. Delaney [recenzja]

lokatorka_500Autor: J.P. Delaney

Tytuł: Lokatorka

Tytuł oryginalny: The Girl Before

Wydawnictwo: Otwarte

Tłumaczenie: Mariusz Gądek

Liczba stron: 460

——–

Lokatorka to dobrze zapowiadający się thriller z ciekawym pomysłem na fabułę, który w rzeczywistości okazuje się książką przyjemną w lekturze, ale zarazem dość przewidywalną i wcale nie tak intrygującą i wciągającą, jakbyśmy tego chcieli. Tego uczucia nieustannego niepokoju, ucisku w klatce piersiowej, ściśniętego gardła i wypieków na twarzy brakowało mi najbardziej. Przeglądając pojawiające się w sieci recenzje, zastanawiam się, czy nie stałam się przypadkiem zbyt wymagającą czytelniczką, która nie zadowala się książką dobrą, która oczekuje czegoś więcej. Lubię literaturę z dreszczykiem, ale w ostatnim czasie nie miałam okazji czytać naprawdę trzymającego w napięciu, wstrząsającego thrillera psychologicznego, który na długo pozostałby w mojej pamięci. Oczywiście Lokatorka jest powieścią o niebo lepszą od thrillera Pauli Hawkins, nad którym nie tak dawno bardzo się pastwiłam. Trudno mi bowiem wyobrazić sobie drugą tak przeciętną powieść jak Zapisane w wodzie, książka szalenie nudna i nieciekawa. Myślałam jednak, że powieść J.P. Delaneya okaże się czymś ciut lepszym.

Emma Matthews już nie mieszka przy Folgate Street 1 w londyńskiej dzielnicy Hendon, na jej miejsce wprowadza się samotna Jane Cavendish. Obie lokatorki, obecna i była, są do siebie bardzo podobne i to zarówno pod względem wyglądu, jak i prawdziwych potrzeb. Okazuje się, że łączy je nie tylko kolor włosów, oczu i rysy twarzy, lecz także pragnienie rozpoczęcia wszystkiego od nowa, zupełnie od zera. Obie bowiem przeżyły coś, o czym jak najszybciej chciałyby zapomnieć. Obie pragną odciąć się od bolesnej przeszłości i rozpocząć nowy rozdział swojego życia. Ultranowoczesne mieszkanie wymaga dostosowania się do surowych reguł narzuconych przez właściciela, apodyktycznego Edwarda Monkforda, nietuzinkowego architekta, właściciela Monkford Partnership, ale wydaje się idealne do porządkowania życiowego chaosu. Minimalistyczny styl mieszkania może być kluczem do sukcesu. Kobiety łączy jednak coś jeszcze – enigmatyczna więź z właścicielem apartamentu. Gdy po pewnym czasie obok pożądania pojawia się niepewność i niepokój, każda z lokatorek zaczyna przeczuwać, że za rogiem czai się prawdziwe niebezpieczeństwo. Jest tylko jedna rzecz, która bezsprzecznie różni Emmę i Jane. Emma już nie żyje, Jane jeszcze tak. Co się stało z poprzednią lokatorką i czy to samo może się przydarzyć Jane? Kto odpowiada za tajemniczą śmierć Emmy? Jakie sekrety skrywa dom przy Folgate Street 1?

Pytania o przeszłość Emmy i przyszłość Jane można by w zasadzie mnożyć, tak wiele niewiadomych jest w powieści J.P. Delaneya. Szalenie interesująca jest również postać samego Edwarda, człowieka, który jest perfekcjonistą w każdym calu, czasem aż do przesady bezwzględnym. Na wszystkie rodzące się w naszej głowie podczas lektury pytania prędzej czy później otrzymujemy odpowiedź. Czy zawsze satysfakcjonującą? Tu mam pewne wątpliwości. Okazuje się bowiem, że historia śmierci Emmy jest dość przewidywalna i ja chyba oczekiwałam czegoś innego, czegoś bardziej „wow”. Niemniej mam wrażenie, że wielu czytelników może być zadowolonych, o czym świadczą wszystkie pochwały pod adresem tej książki.

 

Na uznanie z pewnością zasługuje wizja świata wykreowanego przez autora. Nie da się ukryć, że wielu z nas przerażałaby sama myśl o przeprowadzce na Folgate Street 1. To bowiem dom zupełnie inny niż wszystkie, jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Nie każdy potrafiłby odnaleźć się w jego wnętrzu, nie każdy byłby w stanie sprostać obowiązującym w nim – bądźmy szczerzy – często absurdalnym zasadom. Przeprowadzka na Folgate Street 1 to prawdziwe wyzwanie i poświęcenie swoich marzeń, pragnień, potrzeb. To oczywiste, że nie każdy jest na to gotowy. To miejsce przeznaczone wyłącznie dla osób o stalowych nerwach i ogromnej sile woli. W zamian dostajemy jednak sterylną, niczym nieskażoną przestrzeń, w której mamy dużą szansę odnaleźć swoje prawdziwe „ja”, zrozumieć, co jest dla nas ważne, a z czego bez kłopotu potrafimy zrezygnować, odkryć, jak wiele rzeczy, którymi się otaczamy, jest nam zupełnie zbędnych. Wymyślony przez Edwarda Monkforda, a ściślej mówiąc przez J.P. Delaneya, dom to miejsce zupełnie niezwykłe, niepowtarzalne na architektonicznej mapie świata. Wymarzony ideał i prawdziwe przekleństwo. Kusząca, acz trochę przerażająca wizja przyszłości.

Ciekawie również poprowadzona została narracja. Delaney pozwala nam poznać wydarzenia ukazane z dwóch perspektyw, a staje się to możliwe dzięki uczynieniu narratorkami zarówno Emmy, jak i Jane. Rozdziały poświęcone Emmie przeplatają się z tymi opowiadającymi o Jane, a my jesteśmy w stanie zauważyć pewne analogie pomiędzy tym, co już się wydarzyło, a tym, co dzieje się w chwili obecnej. 

Wydawnictwo Otwarte reklamuje Lokatorkę jako „doskonały thriller psychologiczny, który podbił listy bestsellerów w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii”. I chociaż książka Delaneya rzeczywiście jest dobra, to jednak nazwanie jej doskonałym thrillerem wydaje mi się pewną przesadą. W sieci można znaleźć informację o trwających pracach nad ekranizacją powieści. Reżyserem filmu jest Ron Howard, twórca takich produkcji jak Piękny umysł czy Kod da Vinci. Myślę, że mimo pewnego zawodu, który poczułam po lekturze Lokatorki, z zainteresowaniem obejrzę tę ekranizację, by się przekonać, czy chociaż w wersji filmowej uda się twórcom stworzyć trzymającą w napięciu opowieść, która wbija w fotel. Tutaj mi tego zabrakło, choć wymyślona historia miała szansę stać się czymś naprawdę ciekawym.  

Moja ocena: 6/10

Źródło okładki: http://www.znak.com.pl