„Twój Carter”, Whitney G. [recenzja]

Autorka: Whitney G.

Tytuł: Twój Carter

Tytuł oryginalny: Sincerely, Carter

Wydawnictwo: Kobiece [Niegrzeczne Książki]

Przekład: Edyta Świerczyńska

Liczba stron: 408


Z twórczością Whitney G. jak dotychczas mam same dobre wspomnienia, choć wcale nie czytałam zbyt wielu książek tej autorki, ale te, które miałam okazję poznać, mocno zapadły mi w pamięć. W szczególności moim zdaniem absolutnie genialny romans biurowy z wątkiem hate-love zatytułowany Dwa tygodnie i jedna noc, który w ubiegłym roku mogłam przeczytać i zrecenzować dzięki uprzejmości księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl. Cóż to była za historia! Historia Tary i Prestona, czyli najzaradniejszej i najsprytniejszej asystentki i najgorszego szefa pod słońcem, niesamowicie przypadła mi do gustu. Przyznałam tamtej powieści ocenę 10/10 i z pewnością zaliczam ją swoich ulubionych książek. W przypadku historii Tary i Prestona od pierwszej do ostatniej strony bawiłam się naprawdę znakomicie, bo humor – czasem złośliwy i zjadliwy – to największy atut powieści Whitney G.

Nic więc dziwnego, że gdy tylko wśród styczniowych zapowiedzi ujrzałam powieść Twój Carter, która w dodatku już zbierała pochlebne opinie od dziewczyn, które dobrze się orientują w literaturze dla kobiet, to od razu sobie ten tytuł zapisałam, by przypadkiem mi nie umknął wśród wysypu nowości, które w tym roku przygotowali dla nas wydawcy. Styczeń od dawna nie wyglądał aż tak dobrze pod względem liczby świetnie się zapowiadających premier! Nic, tylko czytać 😉

Twój Carter to powieść, którą przeczytałam dzięki uprzejmości niezawodnej i świetnie zaopatrzonej w nowości księgarni TaniaKsiazka.pl. Bardzo się cieszę, że najnowsza książka Whitney G. trafiła w moje ręce, bo historia niezwykłej przyjaźni Arizony i Cartera to opowieść, która chwyci Was za serce ogromnym ładunkiem pozytywnych emocji (choć oczywiście nie zabraknie też sprzeczek i uszczypliwości, które najczęściej będą wynikiem zazdrości bohaterów). Nim opowiem Wam o tej historii więcej, zerknijcie na opis fabuły.

Carter i Arizona przyjaźnią się od czwartej klasy podstawówki. A może od piątej? To kwestia sporna. W dzieciństwie byli największymi wrogami, a ich relacja zaczęła się od dokuczania sobie na szkolnych korytarzach. Dziś on jest kobieciarzem, który nie musi się zbytnio starać, żeby zaciągać kobiety do łóżka. Ona prowadzi arkusz kalkulacyjny mający pomóc jej podjąć decyzję, czy to odpowiedni moment, żeby przenieść znajomość z chłopakiem na „kolejny poziom”. Są nierozłączni, oczywiście poza sypialnią. Nigdy nie było między nimi przyciągania. Do czasu…

Tak, to była fantastyczna historia! Ci wszyscy, którzy jeszcze przed premierą ją chwalili, z pewnością mieli rację 🙂 Ostatnie dwa dni spędziłam w towarzystwie Arizony, Cartera i jeszcze kilkorga ich przyjaciół i z czystym sumieniem powiem Wam, że Whitney G. po raz kolejny utwierdziła mnie w przekonaniu, że wychodzące spod jej pióra opowieści są zdecydowanie warte poznania, zwłaszcza że amerykańska autorka ma talent do tworzenia barwnych, budzących sympatię postaci. Od samego początku obserwujemy bardzo fajną relację dwojga młodych ludzi, którzy od lat są nierozłączni. Czy czysto platoniczna przyjaźń damsko-męska jest w ogóle możliwa? Wystarczy w wyszukiwarkę Google’a wpisać podobną frazę, by przekonać się, że to pytanie zadawały sobie przed nami miliony ludzi i to pod każdą szerokością geograficzną, ale wciąż nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. W poszukiwaniu prawdy o przyjaźniach damsko-męskich nie pomaga też historia wymyślona przez Whitney G. Początkowo gdy poznajemy Cartera i Arizonę, jesteśmy świadkami wzorcowej przyjacielskiej relacji – 100% wsparcia w każdej sytuacji, zero tajemnic, zero seksualnego napięcia, zero niszczącej przyjaźń niezdrowej zazdrości. Mamy tu wszystko, co potwierdzałoby tezę, że przyjaźń kobiety i mężczyzny jest jak najbardziej możliwa i prawdopodobna, no przecież wystarczy na nich spojrzeć. Ale potem coś się zmienia i granica między zwykłą, bezinteresowną przyjaźnią a czymś więcej niebezpiecznie zaczyna się zacierać i w efekcie Carter i Arizona muszą zmierzyć się z pytaniem, czy warto ryzykować utratę wspaniałej przyjaźni dla szansy na prawdziwą miłość…

Twój Carter to świetna powieść, od której robi nam się na sercu cieplej. Jest uroczo, romantycznie, ale też naprawdę zabawnie! Opowieść o Carterze i Arizonie nie jest przesadnie pikantna, choć oczywiście nie zabraknie i odważniejszych scen, więc fanki romansów będą usatysfakcjonowane. Whitney G. oferuje nam mnóstwo emocji – podczas lektury wielokrotnie czułam mrowienie w brzuchu, a nawet ściśnięte gardło 🙂 Bohaterowie, którzy czują się w swoim towarzystwie bardzo swobodnie, w mgnieniu oka zyskują naszą sympatię i nie tracą jej do samego końca. W podziękowaniach od autorki czytamy, że seria Sincerely Yours będzie liczyć więcej tomów, choć bohaterami kolejnych będą oczywiście inne postaci, ale już teraz mogę zapowiedzieć, że nie mogę się ich doczekać, a Was gorąco zachęcam do sięgnięcia po Twojego Cartera. Nie pożałujecie! 🙂

Moja ocena: 8/10

Sprawdźcie pełną ofertę romansów w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania książki Twój Carter.

„Jak zawsze w grudniu”, Emily Stone [recenzja]

Autorka: Emily Stone

Tytuł: Jak zawsze w grudniu

Tytuł oryginalny: Always, in December

Wydawnictwo: Słowne

Tłumaczenie: Monika Wiśniewska

Liczba stron: 448


Macie czasem tak, że przeglądacie zapowiedzi w księgarni internetowej i nagle wpada Wam w oko tytuł, który nie należy do Waszego ulubionego gatunku, a mimo to czujecie ogarniającą Was niepohamowaną chęć poznania tej historii? Tak się właśnie stało w przypadku powieści Jak zawsze w grudniu autorstwa nieznanej mi Emily Stone. Przeczytałam opis, przyjrzałam się cudownie magicznej, zimowej okładce i podświadomie wyczułam, że to będzie piękna, choć słodko-gorzka opowieść o przypadkowym spotkaniu dwojga ludzi, których połączyło coś wyjątkowego. 

Josie Morgan nigdy nie czeka na grudzień. Miesiąc ten zawsze jej przypomina o życiu, które utraciła dwadzieścia lat temu. A kiedy tylko słyszy w radiu świąteczną piosenkę, z marszu je wyłącza. Ma ochotę zrywać kolorowe łańcuchy, którymi jej współlokatorka upiera się dekorować mieszkanie. I co roku wysyła list, który wie, że nigdy nie zostanie przeczytany.

Z powodu odwołanego lotu Max Carter na kilka dni przed Bożym Narodzeniem utyka w Londynie, gdzie poznaje Josie, gdy ta wjeżdża w niego swoim rowerem. W ramach zadośćuczynienia za wypadek dziewczyna zgadza się dotrzymać mężczyźnie towarzystwa, by nie musiał samotnie włóczyć się po mieście albo spędzać całych dni w hotelowym pokoju, pijąc piwo i oglądając telewizję. Przypadkowe spotkanie dwojga nieznajomych zmieni ich życie w doprawdy niezwykły sposób. A historia Josie i Maxa dopiero się zaczyna…

Jak zawsze w grudniu to książka, którą otrzymałam do recenzji od księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl. Bardzo cenię literaturę, która wywołuje u czytelnika emocje, ale nie skłamię, mówiąc, że staram się podobnych historii unikać, ponieważ nigdy nie wiadomo, czego można się po nich spodziewać. Zbyt często się zdarza, że zamiast happy endu, na który wszyscy liczyli, czeka nas dramatyczny koniec i nagle w miejsce uśmiechu na naszej twarzy pojawia się strumień łez, którego nie da się powstrzymać. Z drugiej strony tego rodzaju powieści są bardzo ludzkie – w końcu nasze życie nie zawsze jest usłane różami, chwile szczęścia przeplatają się z chwilami smutku, których nie da się uniknąć, mimo że bardzo byśmy chcieli, by było to możliwe. 

Ach, cóż to była historia! Pełna emocji, poruszająca i niezapomniana. Piękna i ciepła, ale też niewyobrażalnie smutna i przejmująca. Przyznam szczerze, że siadając do lektury powieści Emily Stone, nie do końca uwierzyłam w blurb okładkowy Josie Silver, autorki książki Jeden dzień w grudniu, który sugerował zaopatrzenie się w chusteczki higieniczne. Niby sama jestem sobie winna, ale sami wiecie, jak wiele razy podobne frazesy pojawiały się na okładkach słodko-gorzkich historii, że zdążyły się już wyświechtać. 

Czy zdarza mi się wzruszać podczas czytania książki lub oglądania jakiegoś filmu? Tak, tyle że bardzo, ale to naprawdę bardzo rzadko. Najczęściej dzieje się to wtedy, gdy chodzi o zwierzęta i ich wyjątkową relację z człowiekiem. Pamiętam, jak okropnie ryczałam, po raz pierwszy oglądając Przygodę na Antarktydzie. Równie mocno wzruszyłam się, czytając prawdziwą historię Lauren Fern Watt i jej suczki o imieniu Gizelle. Gdy cofnę się pamięcią 10 lat wstecz, to przypominam sobie też, że zapłakana opuszczałam kinową salę po obejrzeniu filmu Odrobina nieba z Kate Hudson i Gaelem Garcíą Bernalem. Ale nie potrafię sobie przypomnieć żadnej powieści obyczajowej, na której uroniłabym chociaż łzę – nie doszło do tego ani wtedy, gdy poznałam historię kryjącą się w Zanim się pojawiłeś, ani tę z Gwiazd naszych wina, Miliona nowych chwil czy Zanim cię zobaczę. Aż do Jak zawsze w grudniu.

Czuję się, jakby przejechał po mnie walec. Emocjonalnie książka Emily Stone mnie przeczołgała. Dosłownie. Nic nie zapowiadało wodospadu łez, który wyleje się ze mnie pod koniec opowieści o Josie i Maxie. Przez większość książki miałam poczucie, że to przyjemna, ale wcale nie aż tak wyjątkowa historia dwojga ludzi, których los niespodziewanie ze sobą zetknął, by potem w wyniku różnych okoliczności jednak ich rozdzielić. Od samego początku miałam wrażenie, że wszystko toczy się tu zbyt szybko. Jak zawsze w grudniu dzieli się na kilka części, każda z nich rozgrywa się parę miesięcy po poprzedniej, np. grudzień – kwiecień – wrzesień – grudzień etc. Nie do końca mi to pasowało, bo każda część urywała się dość nieoczekiwanie, pozostawiając niedosyt i wrażenie braku zakończenia. Pierwsza część, gdy Josie i Max dopiero się poznali, bardzo mi się podobała, a potem mój entuzjazm jakoś opadł. Nadal chciałam się dowiedzieć, co jeszcze los (a dosłowniej mówiąc autorka) przygotował dla naszych bohaterów. A potem nagle ostatnie rozdziały czytałam, zalewając się łzami, wreszcie rozumiejąc, o co chodzi. Zatkany nos, rozmazany wzrok, czerwone podpuchnięte oczy i ucisk gdzieś pomiędzy gardłem a sercem. Trzy razy musiałam przerywać, by pójść obmyć twarz zimną wodą i wytłumaczyć sobie, że to tylko fikcja literacka, wymyślona historia, więc nie powinnam aż tak rozpaczać, ale rozemocjonowane serce wciąż mi podpowiadało, że przecież takie rzeczy się zdarzają…

Przepiękna powieść, nieprzesłodzona, absolutnie poruszająca z końcówką, która łamie serce na milion kawałków. Jeśli o jakości książki świadczą emocje, które wywołuje u czytelnika, to Jak zawsze w grudniu od Emily Stone jest prawdziwym arcydziełem! Wyjątkowo udany debiut literacki. Polecam, ale przed lekturą koniecznie uzbrójcie się w karton chusteczek! Bez niego nie przebrniecie 😉

Moja ocena: 8/10

Sprawdźcie pełną ofertę książek dla kobiet w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania książki Jak zawsze w grudniu.

Książkowe podsumowanie 2021 roku

Rok 2021 czytelniczo był dla mnie bardzo łaskawy. Podczas ostatnich 12 miesięcy książki towarzyszyły mi niemal codziennie. I wiele z nich okazało się świetnymi historiami, do części może nawet uda mi się kiedyś wrócić, choć robię to nieczęsto. W ubiegłym roku kupiłam masę książek, odkryłam nowe nazwiska, dałam szansę audiobookom i dojrzałam, bo wreszcie nauczyłam się odpuszczać lekturę książek, które mi nie podeszły. A jakie tytuły zrobiły na mnie największe wrażenie? Które powieści mnie rozczarowały? Po książki jakich autorów sięgałam najczęściej? Zapraszam Was na książkowe podsumowanie 2021 roku 🙂

W minionym roku przeczytałam 61 książek. Mogę więc śmiało stwierdzić, że z roku na rok czytam coraz więcej i nawet wiem, z czego to wynika: czytanie to moja pasja, od dziecka lubiłam czas wolny spędzać w towarzystwie wciągającej powieści, ale w moim przypadku na wzrost liczby czytanych przeze mnie książek wpływają przede wszystkim dwa czynniki: praca (zawodowo bowiem promuję książki jednego z polskich wydawnictw, więc lubię być na bieżąco z tym, co dzieje się na polskim rynku wydawniczym) i fakt, że od marca 2020 roku pracuję w domu. Dzięki temu jestem bardziej wypoczęta, nie tracę czasu na dojazdy z i do biura, a i – nie będę ukrywać – psychicznie czuję się lepiej. Mam zatem więcej czasu i ochoty na czytanie 🙂 Poza tym regularnie korzystam z czytnika, a nawet przekonałam się nieco do audiobooków, które zdarza mi się słuchać podczas pracy.

Ale przejdźmy do konkretnych liczb i związanych z nimi zaskoczeń. Wśród książek przeczytanych przeze mnie w tym roku znalazło się 20 tytułów z kategorii thriller/kryminał, 39 z kategorii romans/literatura obyczajowa oraz 2 książki reprezentujące literaturę popularnonaukową. To, co robi na mnie w tym roku największe wrażenie, to liczba przeczytanych romansów. Dwa lata temu stosunek powieści kryminalnych i romansów wynosił 25 do 4, w ubiegłym – 30 do 22 nadal na korzyść kryminałów, a w tym roku proporcje całkowicie się odwróciły! Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale czytanie romansów sprawia mi obecnie chyba większą przyjemność niż czytanie thrillerów, choć do niedawna ten gatunek uważałam za swój ulubiony. Skąd ta zmiana? Myślę, że powody są dwa: pesymistyczna wizja świata, w którym obecnie zmuszeni jesteśmy funkcjonować, więc bardziej niż kiedykolwiek szukam odskoczni i książek, które są lekkie i poprawiają humor, a także fakt, że odkryłam kilka nowych autorek (np. Vi Keeland, Penelope Ward i K. Bromberg), których książki mnie wciągnęły, a nawet wkręciłam się w nieznane mi wcześniej serie jak np. Game On od Kristen Callihan.

Gdy patrzę na listę przeczytanych książek, to jedno nie ulega wątpliwości – w tym roku miałam szczęście do dobrych lektur i choć żadna nie rzuciła mnie na kolana ani nie sprawiła, że po jej skończeniu musiałam zbierać szczękę z podłogi, ale też nie mogę powiedzieć, by któraś wyjątkowo mocno mnie rozczarowała. Nawet te, które uznałam za najgorsze w tym roku, okazały się solidnymi średniakami, bo wystawiłam im ocenę 6/10. W zasadzie może tylko zawiodłam się nieco na nowych książkach Kathryn Croft (Nie ten mąż) oraz B.A. Paris (Terapeutka), ale w ciągu ostatnich kilku lat nauczyłam się już, że w stosunku do tej drugiej moje oczekiwania nie powinny być zbyt wysokie. Szczerze mówiąc, coraz trudniej mi wierzyć, że Paris wróci kiedyś do formy, którą prezentowała w Za zamkniętymi drzwiami i Na skraju załamania...

Z obu gatunków, po które sięgałam w 2021 roku postanowiłam wybrać po 3 moim zdaniem najlepsze i 3 najgorsze tytuły. Na początek „top 3” w kategorii thriller/kryminał. Najlepsze wrażenie zrobiły na mnie powieści: Piękne ciało Christi Daugherty, Zapłacisz mi za to Teresy Driscoll oraz Jeden krok przed śmiercią Mary Burton. Każda z tych historii okazała się prawdziwą thrillerową ucztą! W szczególności podobała mi się książka Daugherty, będąca drugim tomem przygód nieustraszonej, ambitnej i szalenie dociekliwej dziennikarki śledczej Harper McClain, którą szczerze uwielbiam. Ale wartych uwagi thrillerów było więcej! Tuż za podium wyróżniłabym jeszcze dwie doskonałe powieści detektywistyczne Lisy Gray z cyklu z prywatną detektyw Jessicą Shaw. Ukryte (t.2) i Bez powrotu (t.3) to szalenie wciągające historie. Nie mogę się doczekać kontynuacji tej znakomitej serii!

Najgorsze w tej kategorii okazały się powieści dobrze mi znanych autorów. Wspomniana wcześniej Terapeutka B.A. Paris, Nie pozwól mu odejść Kathryn Croft oraz Asystentka S.K. Tremayne’a niestety nie przypadły mi do gustu. Nie mogę powiedzieć, by te książki były naprawdę złe, ale na tle innych wypadły dość blado albo może to ja miałam wobec nich zbyt wysokie oczekiwania. W przypadku Paris wiem, że stać tę autorkę na więcej, forma Croft przypomina sinusoidę – świetne dreszczowce przeplatają się z historiami, które nudzą i rozczarowują, a do twórczości Tremayne’a robiłam dwa podejścia i oba nie były zbyt udane.

Jeśli chodzi o najlepsze romanse, to przyznaję się bez bicia – trudno było mi wybrać w tej kategorii tylko trzy tytuły. Jednak po długim wewnętrznymi monologu w pierwszej trójce postanowiłam umieścić: Dwa tygodnie i jedną noc Whitney G., Ściemę K. Bromberg oraz Nie powinniśmy Vi Keeland. One zrobiły na mnie największe wrażenie, podczas ich lektury bawiłam się najlepiej, choć na podium bardzo chciałabym umieścić także Wyzwanie od Elle Kennedy, Zgryźliwe wiadomości od Vi Keeland i Penelope Ward oraz dwie genialne historie autorstwa Katarzyny Bester, czyli Świąteczne nieporozumienie i Romans pod choinkę. Gdybym stworzyła oddzielną kategorię obejmującą książki świąteczne, to te historie z pewnością zajęłyby dwa czołowe miejsca 🙂

Wśród trzech powieści obyczajowych, które najbardziej mnie rozczarowały, znalazły się: Słodki oszust Laurelin Paige, Słodko-gorzka Elli Fields oraz Klub książki Lyssy Kay Adams. W żadną z tych historii od samego początku nie potrafiłam się wczuć. Nie zdołałam polubić bohaterów, nie dostrzegałam między nimi chemii. Cały czas coś mi nie pasowało. Myślę, że po inne książki Paige i Fields raczej już nie sięgnę, ale drugą szansę dałam serii Bromance i bardzo dobrze, bo Pod przykrywką, drugi tom tego cyklu, okazało się o genialną opowieścią!

Niestety kilku książek, które zaczęłam, nie udało mi się skończyć, ponieważ nie byłam w stanie przez nie przebrnąć. Wiele osób się nimi zachwycało, ale ja jakoś nie potrafiłam się w nie wkręcić. Nie mówię, że je raz na zawsze skreślam, ale nie zainteresowały mnie na tyle, bym chciała je skończyć. Kto wie, może uda mi się je doczytać w 2022? Tytuły, które na pewnym etapie lektury ostatecznie porzuciłam to: Mrok Emmy Haughton, Co się skrywa między nami? Johna Marsa, Schronisko Sama Lloyda oraz Boginie Alexa Michaelidesa.

Mam nadzieję, że rok 2022 przyniesie nam wszystkim więcej powodów do uśmiechu, więcej spokoju, optymizmu oraz zdecydowanie mniej zmartwień. I, co najważniejsze, oby przyniósł mnóstwo wspaniałych książek, które na długo zapiszą się w naszej pamięci. Wszystkiego dobrego!