„Kłamstwa, wszędzie kłamstwa”, Adele Parks [recenzja]

Autorka: Adele Parks

Tytuł: Kłamstwa, wszędzie kłamstwa

Tytuł oryginalny: Lies, Lies, Lies

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Tłumaczenie: Urszula Gardner

Liczba stron: 488


Thriller małżeński, pełen kłamstw i tajemnic, to obok powieści skupiających się na działaniach seryjnych morderców mój ulubiony typ thrillera. Dlatego właśnie tak bardzo kusiła mnie powieść Adele Parks, która pod koniec stycznia miała swoją premierę. Kłamstwa, wszędzie kłamstwa to książka, którą otrzymałam do recenzji od księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl, za co serdecznie dziękuję. O swoich wrażeniach opowiem Wam już za chwilę, najpierw powiem dwa słowa o fabule.

Małżeństwo Daisy i Simona jest idealne, prawda? Szczególnie teraz, gdy po wielu latach starania się o dziecko w ich życiu pojawiła się Millie. Radosna sześciolatka jest perfekcyjnym dopełnieniem ich niewielkiej rodziny.

Co z tego, że na tej doskonałej fasadzie pojawiają się małe rysy… Simon może i za dużo pije, ale ma przecież tyle na głowie. Daisy i tak jest do tego przyzwyczajona, więc nic wielkiego się nie dzieje. Poza tym kilka kłamstw wszystko naprostuje, prawda?

Aż do tej jednej nocy, kiedy wszystko wymyka się spod kontroli. Jednego przyjęcia, które kończy się dla nich za szybko. Jednej kłótni, przez którą nic już nie będzie takie samo. Nagle ich mała, trzyosobowa rodzina się rozpada. Ale czy mogło być inaczej? Przecież niektórych kłamstw nie da się wiecznie ukrywać.

Kłamstwa, wszędzie kłamstwa to typowy thriller psychologiczny, który skupia się na emocjach bohaterów. Nie doświadczycie tu rozlewu krwi i serii morderstw, choć bez wątpienia jesteśmy świadkami dramatycznych wydarzeń. Ale nie jest ich wiele, przez co powieść Adele Parks jako całość wydała mi się zwyczajnie nudna. Jej lektura dłużyła mi się w nieskończoność, a nagromadzenie kilkustronicowych monologów i opisów sprawiało, że z trudnością i rosnącą irytacją pokonywałam kolejne strony. 

Nie ukrywam, że bardzo lubię książki z pogranicza thrillera małżeńskiego i dramatu rodzinnego. Często po takie historie sięgam i rzadko jestem nimi rozczarowana. Jeśli jednak miałabym się jednoznacznie opowiedzieć, czy powieść Adele Parks mi się podobała, czy – wręcz przeciwnie – nie przypadła mi do gustu, to zdecydowanie bliżej byłoby mi do stwierdzenia, że czuję się tą lekturą mocno zawiedziona. 

Ewidentnie brakowało tu tempa i czegoś „wow”. Powieść Parks liczy blisko 500 stron, ale bez straty dla fabuły spokojnie można by z niej wyrzucić co najmniej 150. Wiele stron to nikomu niepotrzebne opisy, które nie wnoszą za wiele do opowiadanej historii. Sprawiają natomiast, że lektura spowalnia i się dłuży. Tę monotonię przerywają co jakiś czas krótkie dialogi, ale jest ich tak mało, że nie są w stanie zdynamizować akcji. Tak naprawdę wielokrotnie aż mnie korciło, aby zacząć wertować kolejne strony, by dotrzeć do upragnionej ostatniej kropki, poznać zakończenie losów Daisy, Simona i Millie Barnesów i zapomnieć o tej historii. Sytuacji nie poprawiali też w moim odczuciu irytujący bohaterowie.

Kłamstwa, wszędzie kłamstwa to wnikliwy portret rozpadu pewnego na pozór idealnego małżeństwa. Po wysypie pozytywnych recenzji osób, których opinie cenię, ostrzyłam sobie apetyt na świetną lekturę, a tymczasem potwornie się wynudziłam. Najbardziej ciekawiło mnie, jakie wydarzenie stanowi centrum fabuły – chciałam poznać przyczynę rozpadu rodziny Barnesów. Tego dowiadujemy się jakoś w okolicach 165. strony. Po tym momencie kulminacyjnym długo nie dzieje się nic, by pod koniec powieści coś jeszcze się wydarzyło. Miłośnicy mocno psychologicznych thrillerów, których oś fabularną stanowią przemyślenia i stany emocjonalne bohaterów, mogą być tą lekturą usatysfakcjonowani, ja niestety się zawiodłam. 

Moja ocena: 6/10

Sprawdźcie pełną ofertę bestsellerów w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania książki Kłamstwa, wszędzie kłamstwa.

„Niestosowne zachowanie”, Vi Keeland [recenzja]

Autorka: Vi Keeland

Tytuł: Niestosowne zachowanie

Tytuł oryginalny: Inappropriate 

Wydawnictwo: Kobiece [Niegrzeczne Książki]

Przekład: Karolina Bochenek

Liczba stron: 432


Twórczość Vi Keeland poznałam chyba jakoś dwa lata temu i z pewnością była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po kilku udanych podejściach do wymyślanych przez nią historii z ręką na sercu mogę przyznać, że z powieściami, które wychodzą spod jej pióra i to zarówno tymi pisanymi w pojedynkę, jak i tytułami, które tworzy w duecie z Penelope Ward, bardzo się lubię. To lekkie, niezobowiązujące romanse, które jednak mają czytelniczkom do zaoferowania o wiele więcej niż tylko dziki seks co dwie strony i stek niekończących się przekleństw. Tu fabuła, choć lekka i przewidywalna, wcale nie jest aż tak banalna, jak można by przypuszczać, patrząc na okładkę, a bohaterowie wbrew pozorom nie są płascy i papierowi – to ludzie z krwi i kości, którzy choć wizualnie przypominają greckich bogów, to za ładną prezencją nierzadko kryją pełną rys i złych wspomnień bolesną przeszłość. 

Niestosowne zachowanie to najnowsza propozycja autorstwa Vi Keeland, którą otrzymałam do recenzji od księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl. Historia Ireland i Granta to jedna z tych opowieści, które wywołują dobry nastrój, co chwilę nas rozśmieszając, ale potrafią też skłonić do głębszej refleksji. Za chwilę podzielę się z Wami swoimi polekturowymi spostrzeżeniami, ale najpierw rzut oka na fabułę. 

Ireland Saint James od dziewięciu lat pracuje jako prezenterka wiadomości dla jednej z największych firm w Ameryce. Podczas tygodniowych wakacji na Arubie z okazji zbliżającego się ślubu swojej najlepszej przyjaciółki Mii bawi się aż za dobrze. Nie przewidziała tylko, że prywatne nagranie rejestrujące jej wygłupy z koleżankami trafi do jej szefa.

Kiedy wraca do domu, odkrywa, że jest bezrobotna. Została zwolniona ze skutkiem natychmiastowym za niestosowne zachowanie. Wkurzona na Lexington Industries otwiera wino i w środku nocy wysyła zgryźliwego maila do właścicielastacji, wyraźnie dając mu do zrozumienia, co myśli o jego firmie i stosowanych w niej praktykach. Grant Lexington nie przywykł, że ktoś mu się sprzeciwia, więc mail od szeregowej pracownicy to dla niego prawdziwy szok. Ireland nie sądziła, że ten bogaty, pewny siebie palant w ogóle jej odpisze, a tym bardziej, że będzie nią zainteresowany i to w sposób, jaki w przypadku szefa i pracownicy wydaje się… mocno niestosowny. 

W powieściach Keeland najbardziej podoba mi się równowaga – wszystko jest tu podane w odpowiednich proporcjach: trochę śmiechu, trochę wzruszeń i odrobina nerwów, gdy nie wszystko układa się po naszej myśli, a także bohaterowie, którzy z miejsca zyskują naszą sympatię. Nie inaczej jest w przypadku postaci pojawiających się na kartach Niestosownego zachowania: pewnej siebie Ireland, która jak mało kto potrafi walczyć o swoje, oraz nieziemsko przystojnego, zamkniętego w sobie Granta, który chwyta nas za serce dobrem, jakie okazuje w stosunku do najbliższych. Jak już wspomniałam na samym początku, jeśli regularnie sięgacie po powieści autorstwa Keeland, to doskonale wiecie, że ta autorka lubi serwować czytelniczkom historie doprawione nieco poważniejszą tematyką. 

Po przeczytaniu kilku stron zakładamy, że czeka nas pełen pikantnych szczegółów i ciętego, zjadliwego humoru romans biurowy, ale szybko okazuje się, że ta historia ma nam do zaoferowania coś jeszcze. Pojawiające się co kilka rozdziałów retrospekcje na początku wydają się niezrozumiałe, ale z czasem poznajemy pewną smutną historię, którą starają się nam przybliżyć. Dowiadujemy się z nich, jak wielkie piętno potrafi na człowieku odcisnąć przeszłość, widzimy, jak niełatwo ją czasem zostawić za sobą i ruszyć do przodu, by zacząć żyć pełną piersią. Na przykładzie Granta przekonujemy się również, że otrząśnięcie się po przeżytej traumie i ponownie zaufanie – sobie oraz swoim bliskim może czasem zająć lata.

Niestosowne zachowanie to znakomita powieść, która przypadnie do gustu miłośniczkom wartościowych romansów. Znajdziecie tu dobry humor, gorący romans pomiędzy szefem i jego podwładną oraz pełną niełatwych emocji mroczną opowieść o przeszłości, z którą musi się zmierzyć Grant. Jeśli znacie twórczość Vi Keeland, to założę się, że nawet nie muszę Was namawiać do lektury. A jeśli jeszcze nie mieliście okazji sięgnąć po książki tej autorki, to gorąco Was do tego zachęcam – jestem pewna, że na jednej się nie skończy! 🙂

Moja ocena: 8/10

Sprawdźcie pełną ofertę romansów w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania książki Niestosowne zachowanie.

„Twój Carter”, Whitney G. [recenzja]

Autorka: Whitney G.

Tytuł: Twój Carter

Tytuł oryginalny: Sincerely, Carter

Wydawnictwo: Kobiece [Niegrzeczne Książki]

Przekład: Edyta Świerczyńska

Liczba stron: 408


Z twórczością Whitney G. jak dotychczas mam same dobre wspomnienia, choć wcale nie czytałam zbyt wielu książek tej autorki, ale te, które miałam okazję poznać, mocno zapadły mi w pamięć. W szczególności moim zdaniem absolutnie genialny romans biurowy z wątkiem hate-love zatytułowany Dwa tygodnie i jedna noc, który w ubiegłym roku mogłam przeczytać i zrecenzować dzięki uprzejmości księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl. Cóż to była za historia! Historia Tary i Prestona, czyli najzaradniejszej i najsprytniejszej asystentki i najgorszego szefa pod słońcem, niesamowicie przypadła mi do gustu. Przyznałam tamtej powieści ocenę 10/10 i z pewnością zaliczam ją swoich ulubionych książek. W przypadku historii Tary i Prestona od pierwszej do ostatniej strony bawiłam się naprawdę znakomicie, bo humor – czasem złośliwy i zjadliwy – to największy atut powieści Whitney G.

Nic więc dziwnego, że gdy tylko wśród styczniowych zapowiedzi ujrzałam powieść Twój Carter, która w dodatku już zbierała pochlebne opinie od dziewczyn, które dobrze się orientują w literaturze dla kobiet, to od razu sobie ten tytuł zapisałam, by przypadkiem mi nie umknął wśród wysypu nowości, które w tym roku przygotowali dla nas wydawcy. Styczeń od dawna nie wyglądał aż tak dobrze pod względem liczby świetnie się zapowiadających premier! Nic, tylko czytać 😉

Twój Carter to powieść, którą przeczytałam dzięki uprzejmości niezawodnej i świetnie zaopatrzonej w nowości księgarni TaniaKsiazka.pl. Bardzo się cieszę, że najnowsza książka Whitney G. trafiła w moje ręce, bo historia niezwykłej przyjaźni Arizony i Cartera to opowieść, która chwyci Was za serce ogromnym ładunkiem pozytywnych emocji (choć oczywiście nie zabraknie też sprzeczek i uszczypliwości, które najczęściej będą wynikiem zazdrości bohaterów). Nim opowiem Wam o tej historii więcej, zerknijcie na opis fabuły.

Carter i Arizona przyjaźnią się od czwartej klasy podstawówki. A może od piątej? To kwestia sporna. W dzieciństwie byli największymi wrogami, a ich relacja zaczęła się od dokuczania sobie na szkolnych korytarzach. Dziś on jest kobieciarzem, który nie musi się zbytnio starać, żeby zaciągać kobiety do łóżka. Ona prowadzi arkusz kalkulacyjny mający pomóc jej podjąć decyzję, czy to odpowiedni moment, żeby przenieść znajomość z chłopakiem na „kolejny poziom”. Są nierozłączni, oczywiście poza sypialnią. Nigdy nie było między nimi przyciągania. Do czasu…

Tak, to była fantastyczna historia! Ci wszyscy, którzy jeszcze przed premierą ją chwalili, z pewnością mieli rację 🙂 Ostatnie dwa dni spędziłam w towarzystwie Arizony, Cartera i jeszcze kilkorga ich przyjaciół i z czystym sumieniem powiem Wam, że Whitney G. po raz kolejny utwierdziła mnie w przekonaniu, że wychodzące spod jej pióra opowieści są zdecydowanie warte poznania, zwłaszcza że amerykańska autorka ma talent do tworzenia barwnych, budzących sympatię postaci. Od samego początku obserwujemy bardzo fajną relację dwojga młodych ludzi, którzy od lat są nierozłączni. Czy czysto platoniczna przyjaźń damsko-męska jest w ogóle możliwa? Wystarczy w wyszukiwarkę Google’a wpisać podobną frazę, by przekonać się, że to pytanie zadawały sobie przed nami miliony ludzi i to pod każdą szerokością geograficzną, ale wciąż nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. W poszukiwaniu prawdy o przyjaźniach damsko-męskich nie pomaga też historia wymyślona przez Whitney G. Początkowo gdy poznajemy Cartera i Arizonę, jesteśmy świadkami wzorcowej przyjacielskiej relacji – 100% wsparcia w każdej sytuacji, zero tajemnic, zero seksualnego napięcia, zero niszczącej przyjaźń niezdrowej zazdrości. Mamy tu wszystko, co potwierdzałoby tezę, że przyjaźń kobiety i mężczyzny jest jak najbardziej możliwa i prawdopodobna, no przecież wystarczy na nich spojrzeć. Ale potem coś się zmienia i granica między zwykłą, bezinteresowną przyjaźnią a czymś więcej niebezpiecznie zaczyna się zacierać i w efekcie Carter i Arizona muszą zmierzyć się z pytaniem, czy warto ryzykować utratę wspaniałej przyjaźni dla szansy na prawdziwą miłość…

Twój Carter to świetna powieść, od której robi nam się na sercu cieplej. Jest uroczo, romantycznie, ale też naprawdę zabawnie! Opowieść o Carterze i Arizonie nie jest przesadnie pikantna, choć oczywiście nie zabraknie i odważniejszych scen, więc fanki romansów będą usatysfakcjonowane. Whitney G. oferuje nam mnóstwo emocji – podczas lektury wielokrotnie czułam mrowienie w brzuchu, a nawet ściśnięte gardło 🙂 Bohaterowie, którzy czują się w swoim towarzystwie bardzo swobodnie, w mgnieniu oka zyskują naszą sympatię i nie tracą jej do samego końca. W podziękowaniach od autorki czytamy, że seria Sincerely Yours będzie liczyć więcej tomów, choć bohaterami kolejnych będą oczywiście inne postaci, ale już teraz mogę zapowiedzieć, że nie mogę się ich doczekać, a Was gorąco zachęcam do sięgnięcia po Twojego Cartera. Nie pożałujecie! 🙂

Moja ocena: 8/10

Sprawdźcie pełną ofertę romansów w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania książki Twój Carter.

„Jak zawsze w grudniu”, Emily Stone [recenzja]

Autorka: Emily Stone

Tytuł: Jak zawsze w grudniu

Tytuł oryginalny: Always, in December

Wydawnictwo: Słowne

Tłumaczenie: Monika Wiśniewska

Liczba stron: 448


Macie czasem tak, że przeglądacie zapowiedzi w księgarni internetowej i nagle wpada Wam w oko tytuł, który nie należy do Waszego ulubionego gatunku, a mimo to czujecie ogarniającą Was niepohamowaną chęć poznania tej historii? Tak się właśnie stało w przypadku powieści Jak zawsze w grudniu autorstwa nieznanej mi Emily Stone. Przeczytałam opis, przyjrzałam się cudownie magicznej, zimowej okładce i podświadomie wyczułam, że to będzie piękna, choć słodko-gorzka opowieść o przypadkowym spotkaniu dwojga ludzi, których połączyło coś wyjątkowego. 

Josie Morgan nigdy nie czeka na grudzień. Miesiąc ten zawsze jej przypomina o życiu, które utraciła dwadzieścia lat temu. A kiedy tylko słyszy w radiu świąteczną piosenkę, z marszu je wyłącza. Ma ochotę zrywać kolorowe łańcuchy, którymi jej współlokatorka upiera się dekorować mieszkanie. I co roku wysyła list, który wie, że nigdy nie zostanie przeczytany.

Z powodu odwołanego lotu Max Carter na kilka dni przed Bożym Narodzeniem utyka w Londynie, gdzie poznaje Josie, gdy ta wjeżdża w niego swoim rowerem. W ramach zadośćuczynienia za wypadek dziewczyna zgadza się dotrzymać mężczyźnie towarzystwa, by nie musiał samotnie włóczyć się po mieście albo spędzać całych dni w hotelowym pokoju, pijąc piwo i oglądając telewizję. Przypadkowe spotkanie dwojga nieznajomych zmieni ich życie w doprawdy niezwykły sposób. A historia Josie i Maxa dopiero się zaczyna…

Jak zawsze w grudniu to książka, którą otrzymałam do recenzji od księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl. Bardzo cenię literaturę, która wywołuje u czytelnika emocje, ale nie skłamię, mówiąc, że staram się podobnych historii unikać, ponieważ nigdy nie wiadomo, czego można się po nich spodziewać. Zbyt często się zdarza, że zamiast happy endu, na który wszyscy liczyli, czeka nas dramatyczny koniec i nagle w miejsce uśmiechu na naszej twarzy pojawia się strumień łez, którego nie da się powstrzymać. Z drugiej strony tego rodzaju powieści są bardzo ludzkie – w końcu nasze życie nie zawsze jest usłane różami, chwile szczęścia przeplatają się z chwilami smutku, których nie da się uniknąć, mimo że bardzo byśmy chcieli, by było to możliwe. 

Ach, cóż to była historia! Pełna emocji, poruszająca i niezapomniana. Piękna i ciepła, ale też niewyobrażalnie smutna i przejmująca. Przyznam szczerze, że siadając do lektury powieści Emily Stone, nie do końca uwierzyłam w blurb okładkowy Josie Silver, autorki książki Jeden dzień w grudniu, który sugerował zaopatrzenie się w chusteczki higieniczne. Niby sama jestem sobie winna, ale sami wiecie, jak wiele razy podobne frazesy pojawiały się na okładkach słodko-gorzkich historii, że zdążyły się już wyświechtać. 

Czy zdarza mi się wzruszać podczas czytania książki lub oglądania jakiegoś filmu? Tak, tyle że bardzo, ale to naprawdę bardzo rzadko. Najczęściej dzieje się to wtedy, gdy chodzi o zwierzęta i ich wyjątkową relację z człowiekiem. Pamiętam, jak okropnie ryczałam, po raz pierwszy oglądając Przygodę na Antarktydzie. Równie mocno wzruszyłam się, czytając prawdziwą historię Lauren Fern Watt i jej suczki o imieniu Gizelle. Gdy cofnę się pamięcią 10 lat wstecz, to przypominam sobie też, że zapłakana opuszczałam kinową salę po obejrzeniu filmu Odrobina nieba z Kate Hudson i Gaelem Garcíą Bernalem. Ale nie potrafię sobie przypomnieć żadnej powieści obyczajowej, na której uroniłabym chociaż łzę – nie doszło do tego ani wtedy, gdy poznałam historię kryjącą się w Zanim się pojawiłeś, ani tę z Gwiazd naszych wina, Miliona nowych chwil czy Zanim cię zobaczę. Aż do Jak zawsze w grudniu.

Czuję się, jakby przejechał po mnie walec. Emocjonalnie książka Emily Stone mnie przeczołgała. Dosłownie. Nic nie zapowiadało wodospadu łez, który wyleje się ze mnie pod koniec opowieści o Josie i Maxie. Przez większość książki miałam poczucie, że to przyjemna, ale wcale nie aż tak wyjątkowa historia dwojga ludzi, których los niespodziewanie ze sobą zetknął, by potem w wyniku różnych okoliczności jednak ich rozdzielić. Od samego początku miałam wrażenie, że wszystko toczy się tu zbyt szybko. Jak zawsze w grudniu dzieli się na kilka części, każda z nich rozgrywa się parę miesięcy po poprzedniej, np. grudzień – kwiecień – wrzesień – grudzień etc. Nie do końca mi to pasowało, bo każda część urywała się dość nieoczekiwanie, pozostawiając niedosyt i wrażenie braku zakończenia. Pierwsza część, gdy Josie i Max dopiero się poznali, bardzo mi się podobała, a potem mój entuzjazm jakoś opadł. Nadal chciałam się dowiedzieć, co jeszcze los (a dosłowniej mówiąc autorka) przygotował dla naszych bohaterów. A potem nagle ostatnie rozdziały czytałam, zalewając się łzami, wreszcie rozumiejąc, o co chodzi. Zatkany nos, rozmazany wzrok, czerwone podpuchnięte oczy i ucisk gdzieś pomiędzy gardłem a sercem. Trzy razy musiałam przerywać, by pójść obmyć twarz zimną wodą i wytłumaczyć sobie, że to tylko fikcja literacka, wymyślona historia, więc nie powinnam aż tak rozpaczać, ale rozemocjonowane serce wciąż mi podpowiadało, że przecież takie rzeczy się zdarzają…

Przepiękna powieść, nieprzesłodzona, absolutnie poruszająca z końcówką, która łamie serce na milion kawałków. Jeśli o jakości książki świadczą emocje, które wywołuje u czytelnika, to Jak zawsze w grudniu od Emily Stone jest prawdziwym arcydziełem! Wyjątkowo udany debiut literacki. Polecam, ale przed lekturą koniecznie uzbrójcie się w karton chusteczek! Bez niego nie przebrniecie 😉

Moja ocena: 8/10

Sprawdźcie pełną ofertę książek dla kobiet w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania książki Jak zawsze w grudniu.

Książkowe podsumowanie 2021 roku

Rok 2021 czytelniczo był dla mnie bardzo łaskawy. Podczas ostatnich 12 miesięcy książki towarzyszyły mi niemal codziennie. I wiele z nich okazało się świetnymi historiami, do części może nawet uda mi się kiedyś wrócić, choć robię to nieczęsto. W ubiegłym roku kupiłam masę książek, odkryłam nowe nazwiska, dałam szansę audiobookom i dojrzałam, bo wreszcie nauczyłam się odpuszczać lekturę książek, które mi nie podeszły. A jakie tytuły zrobiły na mnie największe wrażenie? Które powieści mnie rozczarowały? Po książki jakich autorów sięgałam najczęściej? Zapraszam Was na książkowe podsumowanie 2021 roku 🙂

W minionym roku przeczytałam 61 książek. Mogę więc śmiało stwierdzić, że z roku na rok czytam coraz więcej i nawet wiem, z czego to wynika: czytanie to moja pasja, od dziecka lubiłam czas wolny spędzać w towarzystwie wciągającej powieści, ale w moim przypadku na wzrost liczby czytanych przeze mnie książek wpływają przede wszystkim dwa czynniki: praca (zawodowo bowiem promuję książki jednego z polskich wydawnictw, więc lubię być na bieżąco z tym, co dzieje się na polskim rynku wydawniczym) i fakt, że od marca 2020 roku pracuję w domu. Dzięki temu jestem bardziej wypoczęta, nie tracę czasu na dojazdy z i do biura, a i – nie będę ukrywać – psychicznie czuję się lepiej. Mam zatem więcej czasu i ochoty na czytanie 🙂 Poza tym regularnie korzystam z czytnika, a nawet przekonałam się nieco do audiobooków, które zdarza mi się słuchać podczas pracy.

Ale przejdźmy do konkretnych liczb i związanych z nimi zaskoczeń. Wśród książek przeczytanych przeze mnie w tym roku znalazło się 20 tytułów z kategorii thriller/kryminał, 39 z kategorii romans/literatura obyczajowa oraz 2 książki reprezentujące literaturę popularnonaukową. To, co robi na mnie w tym roku największe wrażenie, to liczba przeczytanych romansów. Dwa lata temu stosunek powieści kryminalnych i romansów wynosił 25 do 4, w ubiegłym – 30 do 22 nadal na korzyść kryminałów, a w tym roku proporcje całkowicie się odwróciły! Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale czytanie romansów sprawia mi obecnie chyba większą przyjemność niż czytanie thrillerów, choć do niedawna ten gatunek uważałam za swój ulubiony. Skąd ta zmiana? Myślę, że powody są dwa: pesymistyczna wizja świata, w którym obecnie zmuszeni jesteśmy funkcjonować, więc bardziej niż kiedykolwiek szukam odskoczni i książek, które są lekkie i poprawiają humor, a także fakt, że odkryłam kilka nowych autorek (np. Vi Keeland, Penelope Ward i K. Bromberg), których książki mnie wciągnęły, a nawet wkręciłam się w nieznane mi wcześniej serie jak np. Game On od Kristen Callihan.

Gdy patrzę na listę przeczytanych książek, to jedno nie ulega wątpliwości – w tym roku miałam szczęście do dobrych lektur i choć żadna nie rzuciła mnie na kolana ani nie sprawiła, że po jej skończeniu musiałam zbierać szczękę z podłogi, ale też nie mogę powiedzieć, by któraś wyjątkowo mocno mnie rozczarowała. Nawet te, które uznałam za najgorsze w tym roku, okazały się solidnymi średniakami, bo wystawiłam im ocenę 6/10. W zasadzie może tylko zawiodłam się nieco na nowych książkach Kathryn Croft (Nie ten mąż) oraz B.A. Paris (Terapeutka), ale w ciągu ostatnich kilku lat nauczyłam się już, że w stosunku do tej drugiej moje oczekiwania nie powinny być zbyt wysokie. Szczerze mówiąc, coraz trudniej mi wierzyć, że Paris wróci kiedyś do formy, którą prezentowała w Za zamkniętymi drzwiami i Na skraju załamania...

Z obu gatunków, po które sięgałam w 2021 roku postanowiłam wybrać po 3 moim zdaniem najlepsze i 3 najgorsze tytuły. Na początek „top 3” w kategorii thriller/kryminał. Najlepsze wrażenie zrobiły na mnie powieści: Piękne ciało Christi Daugherty, Zapłacisz mi za to Teresy Driscoll oraz Jeden krok przed śmiercią Mary Burton. Każda z tych historii okazała się prawdziwą thrillerową ucztą! W szczególności podobała mi się książka Daugherty, będąca drugim tomem przygód nieustraszonej, ambitnej i szalenie dociekliwej dziennikarki śledczej Harper McClain, którą szczerze uwielbiam. Ale wartych uwagi thrillerów było więcej! Tuż za podium wyróżniłabym jeszcze dwie doskonałe powieści detektywistyczne Lisy Gray z cyklu z prywatną detektyw Jessicą Shaw. Ukryte (t.2) i Bez powrotu (t.3) to szalenie wciągające historie. Nie mogę się doczekać kontynuacji tej znakomitej serii!

Najgorsze w tej kategorii okazały się powieści dobrze mi znanych autorów. Wspomniana wcześniej Terapeutka B.A. Paris, Nie pozwól mu odejść Kathryn Croft oraz Asystentka S.K. Tremayne’a niestety nie przypadły mi do gustu. Nie mogę powiedzieć, by te książki były naprawdę złe, ale na tle innych wypadły dość blado albo może to ja miałam wobec nich zbyt wysokie oczekiwania. W przypadku Paris wiem, że stać tę autorkę na więcej, forma Croft przypomina sinusoidę – świetne dreszczowce przeplatają się z historiami, które nudzą i rozczarowują, a do twórczości Tremayne’a robiłam dwa podejścia i oba nie były zbyt udane.

Jeśli chodzi o najlepsze romanse, to przyznaję się bez bicia – trudno było mi wybrać w tej kategorii tylko trzy tytuły. Jednak po długim wewnętrznymi monologu w pierwszej trójce postanowiłam umieścić: Dwa tygodnie i jedną noc Whitney G., Ściemę K. Bromberg oraz Nie powinniśmy Vi Keeland. One zrobiły na mnie największe wrażenie, podczas ich lektury bawiłam się najlepiej, choć na podium bardzo chciałabym umieścić także Wyzwanie od Elle Kennedy, Zgryźliwe wiadomości od Vi Keeland i Penelope Ward oraz dwie genialne historie autorstwa Katarzyny Bester, czyli Świąteczne nieporozumienie i Romans pod choinkę. Gdybym stworzyła oddzielną kategorię obejmującą książki świąteczne, to te historie z pewnością zajęłyby dwa czołowe miejsca 🙂

Wśród trzech powieści obyczajowych, które najbardziej mnie rozczarowały, znalazły się: Słodki oszust Laurelin Paige, Słodko-gorzka Elli Fields oraz Klub książki Lyssy Kay Adams. W żadną z tych historii od samego początku nie potrafiłam się wczuć. Nie zdołałam polubić bohaterów, nie dostrzegałam między nimi chemii. Cały czas coś mi nie pasowało. Myślę, że po inne książki Paige i Fields raczej już nie sięgnę, ale drugą szansę dałam serii Bromance i bardzo dobrze, bo Pod przykrywką, drugi tom tego cyklu, okazało się o genialną opowieścią!

Niestety kilku książek, które zaczęłam, nie udało mi się skończyć, ponieważ nie byłam w stanie przez nie przebrnąć. Wiele osób się nimi zachwycało, ale ja jakoś nie potrafiłam się w nie wkręcić. Nie mówię, że je raz na zawsze skreślam, ale nie zainteresowały mnie na tyle, bym chciała je skończyć. Kto wie, może uda mi się je doczytać w 2022? Tytuły, które na pewnym etapie lektury ostatecznie porzuciłam to: Mrok Emmy Haughton, Co się skrywa między nami? Johna Marsa, Schronisko Sama Lloyda oraz Boginie Alexa Michaelidesa.

Mam nadzieję, że rok 2022 przyniesie nam wszystkim więcej powodów do uśmiechu, więcej spokoju, optymizmu oraz zdecydowanie mniej zmartwień. I, co najważniejsze, oby przyniósł mnóstwo wspaniałych książek, które na długo zapiszą się w naszej pamięci. Wszystkiego dobrego!

„To wszystko dla ciebie”, Louise Jensen [recenzja]

Autorka: Louise Jensen

Tytuł: To wszystko dla ciebie

Tytuł oryginalny: All for You

Wydawnictwo: Słowne

Tłumaczenie: Danuta Fryzowska

Liczba stron: 415


Louise Jensen to jedno z tych nazwisk, które są dla mnie synonimem solidnego thrillera psychologicznego. Kiedy widzę w zapowiedziach nowy tytuł od tej autorki, wiem, że po niego sięgnę, a prawdopodobieństwo, że się rozczaruję, jest bliskie zeru. Czytałam dotychczas cztery powieści Jensen i jedno nie ulega wątpliwości – Brytyjka pisze w taki sposób, że niemal każda jej powieść uzależnia i sprawia, że nie możemy się od niej oderwać przed dotarciem do ostatniej kropki. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej historii, która wyszła spod jej pióra, czyli thrillera To wszystko dla ciebie, który miałam okazję przeczytać i zrecenzować dzięki uprzejmości księgarni internetowej TaniaKsiazka.pl.

Oto Walshowie, przykładna rodzina z przedmieść. Ale za drzwiami ich idealnego domu toczy się prawdziwy dramat.

Kieron, młodszy syn, jest poważnie chory. Wisząca nad nim groźba śmierci wprowadza napięcie we wszystkie rodzinne relacje. Connor, starszy, zrobił coś, o czym nie może nikomu powiedzieć. Konsekwencje jego czynu są przerażające i chłopak czuje, że wreszcie go dopadną. Lucy, matka, jest na krawędzi załamania. By zajmować się Kieronem, porzuciła dobrze zapowiadającą się karierę medyczną. Aidan, ojciec, to kłamca. Rodzina pozornie jest dla niego najważniejsza. Dlaczego więc tak bardzo chce od niej uciec?

Wszystkich zżera poczucie winy. Jakby dręczył ich ten sam mroczny sekret. Co starają się chronić? I co się stanie, gdy tajemnica wyjdzie na jaw? Wkrótce jest jasne, że Walshowie i ich przyjaciele mogą być w niebezpieczeństwie, a każdy członek rodziny musi zrobić wszystko, co w jego mocy, aby ocalić siebie i innych…

Thriller małżeński, czy ogólniej mówiąc, rodzinny to znak rozpoznawczy twórczości Louise Jensen. Taką tematykę Brytyjka najwyraźniej lubi najbardziej i z pewnością świetnie sobie z nią radzi. Wszystkie jej książki koncentrują się na problemach, sekretach i kłamstwach, które trawią od wewnętrz uporządkowane życie na pozór idealnych, kochających się i wspierających rodzin. Podobnie jest w przypadku rodziny Lucy i Aidana Walshów – starają się być przyzwoitymi ludźmi, ale ich życie nie mogłoby być dalsze od ideału. Nie dość, że Kieron, ich młodszy syn cierpi na poważną chorobę i grozi mu przeszczep wątroby, to jeszcze tragedia, do której doszło na szkolnej wycieczce z udziałem ich starszego syna, bezpowrotnie zmieniła życie nie tylko bezpośrednio nią dotkniętego Connora, ale i całej ich rodziny. 

Wow, cóż to była za emocjonująca historia! Nieszczególnie przepadam za książkami, których fabuła w dużej mierze koncentruje się wokół dzieci – takich, które zrobiły coś złego i takich, którym grozi jakieś niebezpieczeństwo. Być może to dlatego, że sama nie jestem matką i nie do końca potrafię wczuć się w emocje towarzyszące matce, która byłaby gotowa zaprzedać duszę diabłu, byle tylko chronić swoje ukochane dziecko. W thrillerze To wszystko dla ciebie dzieci odgrywają pierwsze skrzypce – mamy tu zmagającego się z poważną chorobą Kierona, który częściej bywa w szpitalu niż w szkole, mamy nastoletniego Connora i jego dwóch kolegów, Ryana i Tylera, oraz Hailey, bliską przyjaciółkę Connora, którą chłopak darzy głębszym uczuciem. Ich wstrząsająca historia stanowi punkt wyjścia dla wydarzeń, których jako czytelnicy jesteśmy świadkami. Ale nie tak szybko – minie wiele stron, nim się w ogóle zorientujemy, o co w tym wszystkim chodzi. Louise Jensen bardzo umiejętnie buduje napięcie, od samego początku jesteśmy zaintrygowani i czujemy, że wydarzyło się coś bardzo złego, ale nie wiemy nic konkretnego, a te strzępy informacji, które dostajemy od Jensen, w taki sposób są nam podawane, że powstałe na ich podstawie nasze domysły okazują się dalekie od prawdy. Z łatwością ferujemy wyroki, osądzając Aidana albo obwiniając Lucy i Connora, a potem poznajemy rozwiązanie wszystkich wątków i wiemy, jak wielki popełniliśmy błąd, oceniając ich na podstawie przypuszczeń i domysłów. Atmosfera w powieści Jensen gęstnieje ze strony na stronę, nieustannie towarzyszy nam dojmujące uczucie przygnębienia, którego trudno się pozbyć. Ta historia nie jest tak dołująca jak np. czytane przeze mnie nie tak dawno temu Złe uczynki Lucindy Berry, ale jednocześnie podczas lektury odczuwałam trawiący mnie smutek, współczucie i trudną do opanowania żałość z powodu doznanych przez bohaterów krzywd i tragedii. 

To wszystko dla ciebie nie jest łatwą w odbiorze historią, ale ta powieść to przykład naprawdę dobrego thrillera, który trzyma w napięciu i intryguje od pierwszej do ostatniej strony. Oczywista i przewidywalna to ostatnie określenia, których można użyć w odniesieniu do książki Louise Jensen. Z rosnącym zainteresowaniem śledzimy rozwój wypadków, a chwilami wręcz i nam udziela się niepokojący stan ducha Lucy, której – za sprawą nagromadzenia negatywnych emocji, zmartwień oraz różnych dziwnych zbiegów okoliczności – zdaje się, że zaczyna popadać w paranoję lub obłęd. Świetną robotę robi też narracja prowadzona z perspektywy różnych postaci: Lucy, Aidana, Connora oraz kilku innych. Dzięki temu poznajemy poszczególne punkty widzenia, które łączą się w spójną całość, prezentując nam pełny obraz tragicznych wydarzeń, które sprawiły, że uporządkowane życie Walshów rozpadło się niczym domek z kart. Fanów twórczości Louise Jensen zapewne nie muszę namawiać do lektury tej powieści, do przeczytania To wszystko dla ciebie zachęcam natomiast miłośników psychologicznego suspensu na najwyższym poziomie – przeczuwam, że się nie zawiedziecie!

Moja ocena: 8/10

Sprawdźcie pełną ofertę bestsellerów w księgarni TaniaKsiazka.pl, której dziękuję za możliwość przeczytania książki To wszystko dla ciebie.

„Wyzwanie”, Elle Kennedy [recenzja]

Autorka: Elle Kennedy

Tytuł: Wyzwanie

Tytuł oryginalny: The Dare

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Tłumaczenie: Ewa Helińska

Liczba stron: 400


Bardzo czekałam na premierę powieści Wyzwanie, bo przecież opowiadająca o hokeistach z Briar University seria to jeden z moich ulubionych cykli. I chociaż książka Elle Kennedy miała premierę w listopadzie, to ja sięgnęłam po nią dopiero w samej końcówce grudnia, a i to wcale nie było planowane 🙂 Nie będę ukrywać, że myślałam o tej historii non stop. Długo biłam się z myślami, czy powinnam ją kupić i od razu przeczytać, kilka razy już się nawet do tego zabierałam, ale potem do głosu dochodził rozsądek i tłumaczyłam sobie, że czeka u mnie w kolejce tyle książek, że wydawanie pieniędzy na kolejną to niewybaczalna zbrodnia. Niestety – a może w tym przypadku jednak stety – nigdy nie potrafiłam odmawiać ani sobie, ani innym. Gdy rozdawali asertywność i silną wolę, z pewnością stałam na końcu kolejki, dlatego po krótkim wewnętrznym monologu, wymianie argumentów „za” i „przeciw”, ze wszystkich najmocniejszy okazał się ten, że obowiązkowo powinnam poznać dalsze losy bohaterów mojej ULUBIONEJ serii. A więc kupiłam e-booka… i po pięciu minutach już byłam w trakcie lektury!

College miał sprawić, że Taylor Marsh pozbędzie się kompleksu brzydkiego kaczątka i rozwinie szeroko skrzydła. Tymczasem trafiła do gniazda podłych dziewcząt ze stowarzyszenia siostrzanego. Z trudem przychodzi jej dostosowanie się do ich stylu bycia, więc gdy siostry z Kappa Chi rzucają jej wyzwanie, nie może im odmówić.

Conor Edwards jest stałym bywalcem imprez w domach stowarzyszeń… i łóżek w tych domach. To ten typ faceta, w którym zakochujesz się, zanim sobie uświadomisz, że tacy goście jak on nawet nie zerkną drugi raz na dziewczynę taką jak Taylor. Ale Pan Popularny zaskakuje ją całkowicie, bo zamiast wyśmiać ją prosto w twarz, wyświadcza jej przysługę i pozwala zabrać się na piętro, by reszta towarzystwa uwierzyła, że poszli się kochać.

Potem robi się jeszcze dziwniej, bo on chce udawać dalej. Okazuje się, że Conor uwielbia gierki i uważa, że zabawnie jest mydlić oczy niby-przyjaciółkom dziewczyny. Tyle że Taylor chyba nie zdoła się oprzeć jego nonszalanckiemu urokowi i seksownej posturze surfera. Choć im dłużej trwa ten blef, zaczyna zdawać sobie sprawę, że za piękną fasadą w historii Conora kryje się znacznie więcej, niż to, co widzi jego fan klub…

Przed sięgnięciem po Wyzwanie miałam za sobą lekturę siedmiu książek Elle Kennedy i jedno nie ulega wątpliwości – uwielbiam historie wychodzące spod pióra tej autorki. Hokej nigdy nie należał do sportów, którymi bym się interesowała, choć zasadniczo bardzo lubię dyscypliny zespołowe. Wydaje mi się, że to przede wszystkim ze względu na to, że w Polsce nie jest szczególnie popularny, a co za tym idzie, nie jest regularnie emitowany w telewizji. I chociaż w przeciwieństwie do innych sportów nie znam obowiązujących w hokeju zasad, to uwielbiam ludzi, którzy są dobrzy w tym, co robią, mają pasję, są twardzi, ambitni, zdeterminowani i za wszelką ceną potrafią dążyć do celu. Lubię też to wspaniałe poczucie wspólnoty, które łączy sportowców i kibiców. Mam wrażenie, że Elle Kennedy po mistrzowsku potrafi uchwycić wszystkie te elementy i z gracją wkłada je w wymyślane przez siebie historie. Nic nie jest tu wymuszone czy nienaturalne – życie na uczelni kręci się w szybkim tempie, a relacje między bohaterami są bardzo intensywne i emocjonalne, ale rozwijają się raczej powoli, bez zbędnego pośpiechu, dzięki czemu zyskują na autentyczności. 

Tak, uwielbiam wkraczać do świata hokeistów z Briar. Za każdym razem, gdy sięgam po kolejny tom serii, mam wrażenie, że odwiedzam starych, dobrych przyjaciół, z którymi wiele mnie łączy. Wspólne imprezy, dramaty, fetowanie kolejnych zwycięstw i wzajemne pocieszanie się po bolesnych porażkach. Nie wiem, jak Kennedy to robi, ale całkowicie kupuje mnie swoimi historiami, a najlepsze jest to, że bohaterowie każdej kolejnej książki wydają się jeszcze fajniejsi – choć myślałam, że to niemożliwe – od bohaterów poprzednich części. Zwłaszcza mam tu na myśli hokeistów. Czytając Układ, pierwszy tom serii Off-Campus, prawie zakochałam się w Garretcie Grahamie, który był absolutnie wspaniały. Potem jednak sięgnęłam po Błąd i miałam wrażenie, że John Logan jest jeszcze fajniejszy. Trzeci tom serii należał do Deana Di Laurentisa. Kto czytał pierwsze dwa tomy, ten wie, że Dean to ten z chłopaków, który z całej drużyny najwięcej pije i zalicza panienek. Byłam pewna, że lektura Podboju będzie katorgą, bo Dean to taka trochę „męska prostytutka”, ale pozory naprawdę potrafią mylić, bo bliżej poznany brat Summer okazał się niesamowity. Najmniej przypadł mi do gustu John Tucker, najmniej szalony, za to najdojrzalszy i najbardziej uporządkowany, ale i on budził sympatię. W przypadku serii Briar U, która jest spin-offem serii Off-Campus, było podobnie: Fitz okazał się super, spotkania z Hunterem przypominającym młodszą wersję puszczalskiego Deana trochę się obawiałam, ale jak się okazało, niesłusznie, a Conor Edwards z Wyzwania jest… Cóż, gdybym mogła wyjść za niego za mąż, zrobiłabym to bez chwili zawahania! 

Od samego początku ten bohater uwiódł mnie swoim poczuciem humoru, dystansem do siebie, troską i ciepłem. W jego towarzystwie chyba każdy czułby się komfortowo. Obok Jake’a Connelly’ego z Ryzyka Conor jest moim ulubieńcem. Sympatią darzyłam także Taylor – ta dziewczyna to silna bohaterka, która nie boi się podjąć rzuconego przez złośliwe koleżanki głupiego wyzwania tylko po to, by nie dać im powodu do wyśmiewania. Z drugiej strony to bohaterka bardzo wycofana, zamknięta w sobie i pełna kompleksów. Za duży biust, tu i ówdzie wyraźnie widoczne fałdki tłuszczyku, które zdają się dostrzegać wszyscy z wyjątkiem Conora. Każda z wykreowanych przez kanadyjską pisarkę par potwierdza, że Elle Kennedy bez wątpienia ma talent do tworzenia duetów bohaterów, w których przyjacielsko-miłosnych relacjach łatwo dostrzec chemię. 

Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, jeśli chodzi zarówno o ten tom, jak i poprzednie, to osobiście uważam, że polskie okładki są naprawdę paskudne. Niby zmysłowe, niby romantyczne, ale jakieś takie odpychające. Gdybym nie wiedziała, jak dobre historie kryją się w środku, omijałabym tę serię szerokim łukiem. Jeśli macie podobne odczucia i rozum podpowiada Wam zrezygnowanie z lektury, to odłóżcie rozsądek na bok i posłuchajcie serca 😉

Wyzwanie choć z całej serii Briar U ma na Goodreads.com najniższą ocenę, jest moim zdaniem jedną z lepszych historii. Opowieść o udawanym związku Conora i Taylor emanowała dobrą energią, humorem i ciepłem. Ja przepadłam, dlatego polecam Wam tę powieść z całego serca! 

Moja ocena: 9/10